|
|
![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Kontakt ul. Piłsudskiego 27, 31-111 Kraków cracovialeopolis@gmail.com ![]() |
KWARTALNIKI2005 | 2004 | 2006 | 2003 | 2007 | 2001 | 2002 | 2000 | 1999 | 1998 | 1997 | 1996 | 1995 | 2008 | 2009 | 2010 | 2011 | 2012 | 2013 | 2014 | 2015 | 2016 | 2017 | 2018 | 2019 | 2020 | 2021 | 2022
Zbigniew Szuperski, OPOWIASTKA
Maj. Schodzi łagodnie. Świt noc żegna i zaprasza słońce. Ono wyrusza chętnie. Niedziela. Ulica Teatyńska wstaje. Wysoki, tęgawy Koszar Gwardii – Pułku Artylerii Ciężkiej – budzi się, prostuje w przód ramiona. Nasze przyjazne mieszkanie „wojskowe”, przydzielone służbowo przez dowództwo Tatuniowi za jego dotkliwe ślady po ranach wojennych, jest na drugim piętrze, pod strychem pełnym różnych ciekawostek, może „średniowiecznych”. Tam sobie chadzam czasami pooglądać i posprzątać, a przede wszystkim popatrzyć chyłkiem przez okienka, z trzech stron – na Moje Miasto. Święto. Trąbka – o pół do ósmej (dziś nie o szóstej). Pobudka. Słyszę już: Kompanie, baczność! Modlitwa. Śniadanie. Przed dziewiątą pójdą na mszę w kościele „wojskowym” Piotra i Pawła przy Franciszkańskiej, schodzącej lekko do Łyczakowskiej. Dziś pod dowództwem majora, Kapelana Wojsk Polskich, księdza Antoniego Kośby. Właśnie to on pewnego dnia mroźnego stycznia kiedyś przy naszym rodzinnym „zebraniu” mnie ochrzcił i poświęcił moje imiona. Wstaliśmy. Uchylam okno. Jest już słonecznie. Widoki – no właśnie: Po stronie lewej, za wzgórkiem krzaczastym, moja „koleżanka” ulica Sobieszczyzna, ku Łysej Górze. Po prawej, ponad dachami kamienic z Kurkowej, rozległy widok jasny, Łyczakowskiej, prawie całej dzielnicy. A naprzeciw z okna, jak zwykle, poranek wiadomy: zgrabny „szlachetny” płotek, a za nim wnet pan Hrabia Dzieduszycki wyjdzie sobie z pałacyku na rozległy park, ażeby wypieścić swoje wiotkie pieski. Po śniadaniu. Tatuś pokłusuje sobie troszkę – na ujeżdżalni – na swojej, a i mojej, miłej, z kropkami na zadku, „Jasi”. Pójdziemy na mszę o jedenastej u Dominikanów. Szykujemy się. Mamuśka, moje, nasze, cudo – ubrana: trencz ekstra, pantofelki zgrabniutkie, czapeczka „zagadkowa”. Ja – w płaszczyku wygodnym. A „nasz” Starszy ogniomistrz pójdzie w mundurze „paradowym”: bluza z kołnierzykiem i płatkami stopnia wiadomego, na niej, zgrabnej, dwa ordery wojenne, sznury plecione, białe, spod prawego ramienia do sznurowego pasa z drobną „łapką” dla noszonej niekiedy w szczególnej służbie szabli. Spodnie z lampasami czerwonymi. Idziemy. Wartownik salutuje honorowo Tatę. Tak właśnie zawsze każdy salutuje i mnie, gdy rano idę do szkoły. Jestem przecież – jak nazwał mnie pan Pułkownik – „dzieckiem pułku”. Za bramą czekamy chwilkę na Dziadzia. A i idzie już mój „lordowy pan”, Sozański Jan. Schodzi z Wysokiego Zamku ze swojego „letniego” pokoju w kamienicy tuż przy parku. Ruszamy. Nie zejdziemy Saitą w koło do Podwala, ale prosto naszą Teatyńską. Tak będzie bliżej schodkami jeszcze Hetmańską do Dominikanów. Kościół Dominikański jest właśnie nasz. Do niego chodzimy zawsze, razem. Ja, czasem w pewne państwowe święta, uczeń, wraz z moją klasą z bliskiej tuż Skarbkowskiej. „Boże coś Polskę …” – mój profesor, także organista – po mszy, wychodzimy. Są nasi: ciotunie: Janka z wujem kapitanem (Piąty Pułk Artylerii Lekkiej), stryjenka „Żółkiewianka” i Lola, „Jaworowa”, wujkowie Stemple, a otóż jak zawsze pan Zygmunt, nasz dozorca w szkole, bardzo kochany. Żegnamy się serdecznie. Idziemy do Ruskiej, do tramwaju. Wsiadamy w „jedynkę”. Jesteśmy wnet w Parku Stryjskim. Jak zawsze spacer, prawie dookoła. Siadamy sobie na ławeczce przed Kilińskim (Dziadzio, fundator także pomnika, oraz Prezes tegoż Towarzystwa). Wychodzimy. Fotograf – oczywiście. Już w domu. Po obiedzie odpoczniemy lekko. Popołudniem Tatuś zszedł do koszarowego „salonika” na bilard z herbatką. Obok jest wszak miła kantyna dla wszystkich w pułku. Tutaj bufecik z tym i owym ze „Spożywczego i różnego” sklepiku pana Jana, który sam dostarcza „towar” – jak zapewnia on zawsze – dla wojska niedrogo. Mamusia z ciocią Lolą – przyszła właśnie – pogwarzą sobie. Dziadzio już „do domu”. Odprowadzam go za bramę i patrzę, patrzę miło, jak drepta zgrabnie pod górę do swojej „lwowskiej” kamienicy. Wracam. Przejdę się dookoła, jak zawsze. Za pierwszą stajnią – tu pogłaskałem ciepłą mordkę naszej „Jasi” – dziedzińcem, zawsze ponurym pod zachodnią, ciemną ścianą koszarową, wychodzę, naokoło, na pagórek ujeżdżalni z przeszkodami. Stąd, nieco na dół, przez szerokie – przed głównym frontem koszar – „musztrowe” podwórze (na lewo, za płotkiem, park „hrabiowy” – wiadomy), schodkami do „parku”, tak, parczku naszego. Tutaj już właśnie w maju – pod swym przyjaznym płotem liściastym, schodzącym przy „tramwajowo” żmudnej ulicy „Drobnej”, prawie do Kurkowej – zgrabne wszystko, zdrowiutkie, podrasta już w listki i zakwita wokoło przy ścieżkach z wygodnymi ławeczkami. W jednym zakątku, na takim sobie placyku, korcik tenisowy. Grywają tutaj przeważnie młodsi oficerowie nasi, modnymi rakietami. Mam i ja taką, bardzo modną „męską” rakietę, darowaną mnie przez Dziadzia. Panowie oficerowie czasem grywają sobie nieco ze mną. Sympatyczni. Chłodek nadchodzi. Zmykam już do domu. Trąbka! O ósmej. Wnet moi przyjaciele, na baczność, głośno: Wszystkie nasze dzienne sprawy Przyjm miłośnie, Boże Prawy, A gdy będziem zasypiali, Niech Cię także sen nasz chwali! Ja – w „moim” pokoiku. Słucham, jak prawie każdego dnia, cicho, czasem w słuchawkach, z płyt na patefonie. Mam już, mam trochę muzyki koncertowej. Godzina… Gaszę lampkę… Raniutko! Pół do ósmej. Słońce zza „parku” – do nas. Modlitewka, śniadanko, tornister na ramiona, ze wszystkim w nim, co dzisiaj do mojej klasy – szóstoklasista. Całusy i „woreczek”, od Mamuńki. Za bramą czekam chwilkę na moją kochaną nauczycielkę, panią Janinę Ruczaj (jej parterowy domek tuż naprzeciw nas). I razem, zgrabnie, z naszej „Teatynki” troszkę w dół – schodkami, do Skarbkowskiej, do naszej Szkoły… ![]() ZBIGNIEW SZUPERSKI, ur. 1923 we Lwowie. Nauka do wybuchu II wojny w VI Gimnazjum im. S. Staszica. W 1939 wyjechał wraz z ojcem, oficerem lwowskiego pułku artylerii WP, ewakuowanym do Rumunii. Tam w polskim liceum dla uchodźców ukończył gimnazjum i zdał maturę. Studia prawnicze, po 3 latach w Bukareszcie, ukończył w Krakowie. Pracował aż do emerytury jako radca prawny.
|