Strona główna O nas Kwartalniki Rozmowy Sylwetki Słownik Archiwalia Publikacje Wydawnictwa
Kontakt

ul. Piłsudskiego 27,
31-111 Kraków
cracovialeopolis@gmail.com

Facebook

PUBLIKACJE

Ksiazki i czasopisma omówione w naszych kwartalnikach

Wszystkie | 2005 | 2004 | 2006 | 2007 | 2002 | 2003 | 2001 | 2000 | 1999 | 1998 | 1996 | 1997 | 1995 | 2008 | 2009 | 2010 | 2011 | 2012 | 2013 | 2014 | 2015 | 2016 | 2017
Sortuj alfabetycznie | Sortuj numerami



Głąbiński Stanisław, W cieniu Ojca

[3/2002]

Książka Stanisława Głąbińskiego juniora (ur. 1924) o Stanisławie Głąbińskim seniorze (1862–1941) zaczyna się tak:

MIASTO ZE SNÓW
Mieszkaliśmy we Lwowie i do piętnastego roku życia byłem najgłębiej przekonany, że w tym mieście spędzę całe swoje życie. Gdyby mi ktoś powiedział, iż nie tylko nie będę tam mieszkał, ale że tego Lwowa, jaki znałem, w ogóle nie będzie, że zniknie zmieciony przez historię i chyba już nigdy się nie odrodzi, a w każdym razie nie za mojego życia, uznałbym to za bredzenie wariata. Ten Lwów, żyjący nadal w mojej pamięci, był prześlicznym, wyjątkowym, niepowtarzalnym miastem czysto polskim – bez najmniejszych polskich obsesji, bez cienia chorobliwego nacjonalizmu, pozbawionym uprzedzeń antyukraińskich czy antyżydowskich. Przeciwnie, miasto miało charakter międzynarodowy, pełne było Żydów, Ormian, spotykało się Węgrów, Rumunów, przybyszów ze Wschodu i Zachodu. Czciło się pamięć Lwowskich Orląt i każdego roku na Zaduszki paliło się świeczki na ich cmentarzu na Łyczakowie, ale nie było w tym cienia antyruskiej czy antyukraińskiej nienawiści.
Życie ułożyło mi się tak, że przez wiele lat mieszkałem w Budapeszcie, Pekinie, Nowym Jorku i Waszyngtonie, a wreszcie oczywiście w Warszawie. Nie wymieniam nawet miast, które odwiedziłem. Nie widziałem jednak i nie znam miasta tak pięknego, o takiej atmosferze, tak chwytającego serce jak Lwów.
Przez lata byłem pewny, że pochodzimy ze Lwowa, a moi dziadowie i pradziadowie byli lwowiakami. Nie miałem wątpliwości, że lwowiakami będą kiedyś moje dzieci, wnuki i prawnuki. Cholernie się myliłem. Kończyłem dziesięć lat, kiedy się dowiedziałem, że mój ojciec [...] urodził się w małym miasteczku o nazwie Skole, a dzieciństwo spędził w kilku galicyjskich miasteczkach – Brzozowie, Samborze i Czortkowie. W Samborze kończył gimnazjum, a we Lwowie zamieszkał dopiero w 1880 r., kiedy zaczął studia na wydziale prawa lwowskiego uniwersytetu. [...]

A nieco dalej:
[...] Patrząc na kopuły świątyń, spadziste dachy pałaców i staromiejskich kamienic, myślałem o ojcu i mieście, jakie znałem. Było w nim przecież coś bardzo szczególnego, co je odróżniało od innych miast w Polsce. Nie chodziło o to, iż było architektonicznie wyjątkowe, stało na pagórkach, miało tak wiele parków, ale że panowała w nim zupełnie wyjątkowa atmosfera. Nikt w Warszawie, Łodzi, Poznaniu, nawet w Krakowie nie był tak dumny, że mieszka w tym właśnie mieście, jak lwowiak z pochodzenia ze Lwowa i zamieszkania w nim. Dotyczyło to w takim samym stopniu zarówno Polaków, jak i Żydów, Ormian oraz Rusinów. Po wojnie prowadzono kampanię miłości do Warszawy, ale jej rezultaty nie umywały się nawet do tego, co czuli do swojego miasta lwowiacy, mimo że nigdy nie organizowano kampanii miłości do Lwowa. Wiem, że zabrzmi to śmiesznie, naiwnie, nawet infantylnie, ale lwowiak to było słowo równoznaczne z określeniem narodowości. Polak ze Lwowa czuł się bardziej wartościowym Polakiem niż przeciętny warszawiak. [...]
Książka nosi tytuł W cieniu Ojca (wyd. „Książka i Wiedza”, Warszawa 2001), a jej bohaterami są obaj, ojciec i syn. Ojciec, ekonomista, profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza, był jednym z najwybitniejszych polityków II Rzeczypospolitej, przywódcą obozu narodowo-demokratycznego, posłem i senatorem, kilkakrotnym ministrem. Podobne stanowiska zajmował przed I wojną światową w Wiedniu, był prezesem Koła Polskiego w parlamencie austriackim, ministrem – ale zawsze mieszkał we Lwowie. Zginął w więzieniu sowieckim, nie chciał bowiem opuścić Polski w 1939 roku.
Autor pisze też dużo o sobie. We Lwowie skończył szkołę powszechną, ale wstąpieniu do gimnazjum przeszkodziła wojna. Granicę węgierską przekroczył sam, uczył się w słynnej szkole polskiej w Balaton-Boglar. Potem różne przeżycia – niemiecki obóz koncentracyjny, studia w Kolonii, a po powrocie do Polski – dziennikarstwo, w którym zrobił karierę. Jej szczytem była akredytacja przy Białym Domu.
Może warto jeszcze dodać, że w latach 90. był Głąbiński związany z Federacją Organizacji Kresowych w Warszawie, współpracując z jej prezesem Stanisławem Mitraszewskim.