Strona główna O nas Kwartalniki Rozmowy Sylwetki Słownik Archiwalia Publikacje Wydawnictwa
Kontakt

ul. Piłsudskiego 27,
31-111 Kraków
cracovialeopolis@gmail.com

Facebook

ROZMOWY

Wszystkie | 1995 | 1996 | 1997 | 1998 | 1999 | 2000 | 2001 | 2002 | 2003 | 2004 | 2005 | 2006 | 2007 | 2008 | 2009 | 2010 | 2011 | 2012 | 2013 | 2014 | 2015 | 2016 | 2017 | 2018 | 2019 | 2020 | 2022
Sortuj alfabetycznie | Sortuj numerami

Z Krystyną Angielską rozmawia Teresa Dutkiewicz

[4/2004]

Krystyna Angielska, mieszkająca we Lwowie współczesna poetka polska, obchodzi w tym roku 70-lecie urodzin. Z okazji jubileuszu udzielła wywiadu specjalnie dla „Cracovia–Leopolis”, pisma, które bardzo ceni i którego jest wierną czytelniczką.

 

Przed ponad dziesięciu laty lwowskie środowisko intelektualne poznało Pani nazwisko jako poetki. Od kiedy rozpoczęła się Pani droga jako poetki, dziś już znanej daleko poza granicami?

Pierwsze wiersze zaczęłam pisać od razu po skończeniu szkoły, na studiach politechnicznych. Niektóre koleżanki nawet dziwiły się, dlaczego wybrałam politechnikę. Ale to jest inna historia. Potem, gdy zaczęłam pracować i awansowałam na coraz wyższe stanowiska, nie miałam wolnego czasu i z poezją czasowo się rozstałam. Wróciłam do niej, gdy z powodu choroby matki musiałam przerwać pracę zawodową, a po jej śmierci wszystkie swe bóle i smutki przelewałam na papier. Wiersze te spaliłam, bo były zbyt intymne. Moja niejako oficjalna droga poetycka rozpoczęła się na łamach „Magazynu Wileńskiego”, który w 1990 r. zaprenumerowałam. Koleżanka namówiła mnie, żebym posłała tam swoje wiersze. Ukazały się w rubryce Pod Pegazem. Potem jeszcze wielokrotnie drukowano tam moje wiersze, a także prozę.

 

Pierwszy tomik autorski Jesienny nokturn ukazał się we Lwowie w 1998 roku. Dla poety jest to ważne wydarzenie.

Oczywiście! Byłam wzruszona i długo nie mogłam uwierzyć, że ta książeczka to moje wiersze. Z niepokojem myślałam – jak to odbiorą znajomi, koleżanki. A zaczęło się od tego, że pewna ukraińska poetka ze Lwowa poprosiła, żebym przetłumaczyła kilka jej wierszy, bo ma spotkanie w Warszawie. Przełożyłam około 20 wierszy. Ten dwujęzyczny zbiorek ukazał się w lwowskim wydawnictwie „Kamieniar”. Jego dyrektor, pan Dmyto Sapiha, zaproponował mi wydanie moich własnych utworów, na co zgodziłam się ze wzruszeniem, ale i strachem. I tak od Jesiennego nokturnu rozpoczęła się nasza współpraca, która później zaowocowała tłumaczeniem poematu Iwana Franki Zwiędłe liście. Ukazał się w wersji trójjęzycznej: oryginał, rosyjskie tłumaczenie Anny Achmatowej i moje – na język polski.

 

Poezja jest Pani życiem. W chwilach trudnych i radosnych dzieli się Pani z czytelnikami swoimi przeżyciami, wrażeniami, impresjami. Jest to duchowe bogactwo, przekazywane innym.

Oczywiście, przyjemnie jest, gdy ktoś cię rozumie, potrafi dostrzec piękno otaczającego świata, odzwierciedlone w moim wierszu. Przedtem, gdy pisałam „do szuflady”, tylko dla siebie, nie myślałam o tym, jak będą reagować ludzie czytający moje odczucie świata, moje nastroje, myśli i zwątpienia. Potem, na spotkaniach z czytelnikami, czułam się odpowiedzialna za to, co piszę i jak piszę. Ale zawsze starałam się pisać zrozumiale i dostępnie dla zwykłych ludzi kochających poezję. W jednym z wierszy powiedziałam, że nie lubię pisać tak, by krytykom się podobać, nie lubię słów-nowotworów, pozowania na intelektualistkę wysokiej klasy. Wolę poezję ukazującą piękno i głębię uczuć niż poezję filozoficzną, kiedy czasem łamiesz sobie głowę, żeby zrozumieć, co autor chciał powiedzieć.

 

Może opowie Pani jakieś ciekawe wydarzenia związane z Pani twórczością?

Jedno miałam – rzekłabym – tragikomiczne, które kiedyś zabolało, a dzisiaj mnie bawi. Przed laty napisałam list do znanego pisarza lwowskiego mieszkającego po drugiej stronie granicy. Były to słowa uznania po wydaniu jednej z jego książek. Wysłałam również swój wiersz Semper Fidelis. Otrzymałam odpowiedź z propozycją umieszczenia tego wiersza w książce, która miała się ukazać. Byłam uszczęśliwiona. Byłam jednak na tyle nieostrożna, że wypowiedziałam swoje zdanie pod adresem pewnego polityka, również byłego lwowianina, który podczas wizyty w naszym mieście publicznie wyraził swą radość z powodu, iż Lwów jest ukraiński. I wkrótce książka się ukazała, lecz bez mojego wiersza, naturalnie. A w książce zostałam skarcona za swe poglądy, w mało elegancki sposób. Przeżyłam to bardzo.

 

Wiele spotkań odbyła Pani również w Kraju na zaproszenie TML-ów. Jak rodacy odbierali Pani poezję?

Tak jak my tęsknimy do swojej ojczyzny, której granice zły los przesunął, tak lwowiacy w RP tęsknią do swego rodzinnego miasta. Pozostanie ono dla nich zawsze miejscem najpiękniejszym i najmilszym. Dlatego na wieczorach autorskich w TML-ach przyjmowano mnie gorąco i z rozrzewnieniem. Przecież łączy nas ból i miłość do Lwowa – dawnej perły w polskiej koronie. Szczególnie zapamiętałam trzy spotkania. We Wrocławiu w klubie „Leopolis” pani prezes powiedziała: Chyba najmilszą podzięką za Pani wiersze są nie oklaski, a łzy w oczach słuchaczy. W Brzegu podchodziły do mnie panie, całowały, dziękowały i prosiły, żebym jeszcze do nich przyjechała. Zaś w Tarnowie, przy kawie i pysznych ciasteczkach, odpowiadałam na wiele pytań o naszym mieście, poznałam bardzo miłych lwowiaków, a wśród nich pana Kazimierza Wesołowskiego, który napisał później muzykę do wielu moich wierszy.

Wszyscy wiemy, jak wyglądają Festiwale Kresowe w Mrągowie, ale mało kto wie, że później włączono do programu spotkania poetyckie. A na zakończenie zwykle ksądz na mszy zamieniał swoje kazanie na występy poetów, którzy recytowali własne wiersze o tematyce patriotyczno-religijnej. Również w Mrągowie poznałam przeuroczą parę z „Radia Retro”: Danutę Żelechowską i Jana Zagozdę. Dostałam od nich fotografię z dedykacjami i kasetę z piosenkami retro. Jacy to mili i cudowni ludzie, których w ciągu tylu lat słuchają miliony słuchaczy w co­niedzielnych audycjach.

 

Kiedy, gdzie i o jakiej porze najczęściej nawiedza Panią Muza?

Jest bardzo kapryśna. Odwiedza mnie, kiedy ma ochotę – w dzień, wieczorem, w nocy; w trolejbusie, w pociągu, na spacerze. Dla niej nie ma odpowiedniego miejsca i określonej pory. Czasem nie mogę zasnąć, słucham radia i nagle ta kapryśnica dotyka paluszkiem mego czoła – rodzi się pomysł, który następnie ubieram w odpowiednią szatę. Często zapiszę tylko temat, a następnego dnia już go rozwijam. Czasem odkładam i wracam do niego po paru dniach, czasem zmieniam formę, nastrój. A niektóre wiersze piszę jednym tchem, bez zmian. Te lubię najbardziej. Niekiedy moja Muza podrzuci mi temat, a potem go nagle zabiera, jakby się ze mną droczyła. Bardzo lubię ptaki i kwitnące wiosną sady – ona widocznie też, bo wielokrotnie wracałam do tego tematu. Czasem Muza jest smutna, wtedy piszę melancholijne wiersze; czasem frywolna, wtedy piszę żartobliwie. Muza bardzo lubi nasze miasto, więc i wierszy o Lwowie trochę się uzbierało. Zachwyca nas nocne niebo usiane gwiazdami i podróże w przestworzach w towarzystwie Pegaza. Bardzo ją lubię, a ona mnie chyba też troszkę...

 

Dziękując za rozmowę życzę, aby ta obustronna sympatia trwała jak najdłużej. 

Wiersze Krystyny Angielskiej drukowaliśmy kilkakrotnie, a Jej notkę biograficzną zamieściliśmy w CL 3/02. Do wymienionych tam tomików poetyckich trzeba jeszcze dodać: Na skrzydłach wspomnień (2004). Obok – wiersz, o którym wspomina Poetka w czasie rozmowy, a który został odrzucony przez owego polityka najgorzej przez nas zapamiętanego.

 

 

Semper Fidelis

Kiedy idę po mieście, a jesienne listowie

jedwabistym szelestem po ziemi się ścieli,

jakieś myśli niejasne snują się po głowie

i słyszę jakby słow dźwięki semper fidelis.

Gdy zmęczona chodzeniem, chcąc odpocząć chwilę

wstępuję pod sklepienia starego kościoła,

wzrok czasem się zatrzyma na wzorach zawiłych,

w nawach semper fidelis echo cicho
woła.

Wychodzę, a na Rynku lwy o tarcze wsparte

u wejścia do Ratusza wspominają czasy,

gdy na tych tarczach jeszcze nie były zatarte

słowa semper fidelis; kiedy wśród
hałasu

tłumów ludzi, toczących się szybko pojazdów

lub wśród porannej ciszy zimowej niedzieli

dźwięki zegara z wieży powtarzały miastu

zawsze te same słowa – semper
i fidelis.

Wiosną po Stryjskim Parku chodzę zamyślona,

ze wszystkich stron słychać głośne ptaków
trele,

czasami zbłądzę w jakieś zaciszne ustronie,

gdzie liście drzew szepczą mi: semper
fidelis.

Zaś w letnie popołudnie, kiedy skwar dopieka,

niebo nad Mickiewiczem upałem się bieli, fontanna Mariacka, tuż obok apteki,

szmerem wody powtarza o semper fidelis.