|
|
![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Kontakt ul. Piłsudskiego 27, 31-111 Kraków cracovialeopolis@gmail.com ![]() |
ROZMOWYWszystkie | 1995 | 1996 | 1997 | 1998 | 1999 | 2000 | 2001 | 2002 | 2003 | 2004 | 2005 | 2006 | 2007 | 2008 | 2009 | 2010 | 2011 | 2012 | 2013 | 2014 | 2015 | 2016 | 2017 | 2018 | 2019 | 2020 | 2022Sortuj alfabetycznie | Sortuj numerami Z Ewą Piotrowską, adiunktem Muzeum Historii Fotografii w Krakowie, rozmawia Janusz M. Paluch[1/2007]
Z Ewą Piotrowską, adiunktem Muzeum Historii Fotografii w Krakowie, rozmawia Janusz M. Paluch ![]() Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych krakowskie Muzeum Historii Fotografii oraz Oddział Krakowski Towarzystwa Miłośników Lwowa zorganizowały – jeszcze w Kamienicy Hetmańskiej – pamiętną wystawę poświęconą Kresom Południowo-Wschodnim. Pamiętną, bo byliśmy tuż po przełomie 1989 r., kiedy w końcu można było mówić prawdziwie o historii Polski, w tym o naszych dawnych Kresach. Od tamtego czasu zapewne wiele wystaw kresowych prezentowano w Muzeum w oparciu o posiadane przez państwa zbiory. Czy mogłaby pani przypomnieć kilka najważniejszych? Tu muszę uściślić i przypomnieć, że Muzeum w tym okresie przygotowało dwie wystawy pokazujące nasze Kresy Wschodnie. Pierwszą była: Lwów – miasto II Rzeczpospolitej. Kolejną zaś ekspozycję zaprezentowaliśmy wspólnie z Towarzystwem Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich w 1991 roku. Jej tematem były trzy województwa południowo-wschodnie – stanisławowskie, tarnopolskie i lwowskie. Staramy się kontynuować tę tradycję, ponieważ w naszych zbiorach posiadamy ogromną ilość fotografii dotyczących ziem wschodnich. Te następne były wystawami monograficznymi, historyczno-monograficznymi, jak również ekspozycjami prezentującymi fotografię artystyczną. Wystawy o wymowie historycznej to na przykład Artysta czy rzemieślnik? Galicyjskie zakłady fotograficzne przełomu wieków XIX i XX czy wystawa historyczno-monograficzna Stanisław Rawicz Kosiński. Budowniczy galicyjskich kolei, ukazująca sylwetkę tego wybitnego inżyniera i jego całą rodzinę. Ekspozycja ta przybliżyła zapomnianą dziś postać inżyniera Rawicz Kosińskiego, który był twórcą i budowniczym szeregu linii kolejowych na terenie Galicji Wschodniej. Urodził się w Borku Szlacheckim pod Krakowem w 1847 r. W 1872 r. otrzymał dyplom inżyniera po ukończeniu Wydziału Komunikacji Politechniki w Pradze. Praktykę zdobywał przy budowie linii saksońsko-turyńskiej. Następnie po 1881 roku szybko awansował, kierował pracami przy tak ważnych liniach kolejowych jak Żywiec–Nowy Sącz, Stryj–Beskid, Stanisławów–Woronienka. W latach 1906–1917 pracował w Wiedniu w Ministerstwie Kolei Żelaznych. Najwspanialszym jego dziełem jest górska trasa wiodąca ze Stanisławowa do Woronienki, licząca 96 km długości. Na tym szlaku w okolicach Jaremcza powstał most kamienny na Prucie, który stał się wzorem dla wielu późniejszych konstrukcji alpejskich. Był największy w ówczesnej Europie, miał rozpiętość łuku 65 m. Dzięki rodzinie Kosińskich do naszego muzeum trafiła znaczna liczba fotografii, ilustrujących życie zawodowe inż. Rawicz Kosińskiego oraz osiągnięcia techniki przełomu XIX/XX w. W naszych zbiorach posiadamy dwa piękne, olbrzymie tableaux. Jedno skomponowane zostało z jedenastu fotografii. W centrum umieszczono zdjęcie słynnego mostu kolejowego w Jaremczu, a wokół niego fotografie okolic i Hucułów w ich strojach regionalnych, którzy prawdopodobnie mogli być zatrudnieni przy budowie. Drugie tableau zawiera 36 pamiątkowych fotografii: 33 portrety budowniczych linii kolejowych, inżynierów, współpracowników Rawicz Kosińskiego, a także zdjęcia z uwiecznionymi widokami mostów w Jamnej i Jaremczu. To niezapomniana pamiątka z budowy linii kolejowej Stanisławów–Woronienka. Wykonał ją znany lwowski fotograf Józef Eder w latach 1891–95. Należy wspomnieć, że ówczesne tableaux to nie tylko owoc kunsztu fotografików-rzemieślników, ale kooperacji między fotografem i malarzem-grafikiem, a to dlatego, że często passe-partout tych tableaux były malowane ręcznie. Niektórzy fotografowie mieli zresztą ukończone studia artystyczne. Ale były też wystawy historyczne, na których Kresy stanowiły tylko fragment prezentacji. Muszę wspomnieć o dwóch wystawach prezentujących tematykę Kresów na szerszym tle. Mam tu na myśli wystawy: Kłamstwo katyńskie i Polska–Rosja trudne sąsiedztwo. Wiemy, jaki wpływ na losy wschodnich terenów Polski miała Rosja, a to skutkowało dużymi fragmentami tych wystaw związanych z naszymi wschodnimi województwami. Wyliczmy: 17 września 1939, sowiecka zdrada obrońców Lwowa 22 września 1939, aresztowania, zsyłki, przesiedlenia, w końcu narzucenie nowej granicy. W rezultacie poza krajem pozostały znaczne tereny Polski, a wielu kresowiaków zostało wygnanych ze swej ojcowizny. Na tych wystawach pokazaliśmy jeden z najtragiczniejszych fragmentów historii Kresów. Dzisiaj mówimy o fotografii jako o rzemiośle, ale przecież musimy pamiętać, że w owych czasach był to jednak przejaw pewnego luksusu. Przecież nie każdy mógł sobie pozwolić na fotografię, choć i ona stawała się szybko popularna. A o sprzęcie fotograficznym tylko nieliczni mogli pomarzyć! O tak. To doskonale można było zaobserwować na wystawie fotografii poświęconej zakładom fotograficznym Galicji z przełomu XIX i XX w. (obiekty ze Lwowa, Kołomyi, Drohobycza, Stanisławowa, Złoczowa, Tarnopola, a także Czerniowiec). Trudno dzisiaj wyobrazić sobie, jak takie atelier wyglądało! Aparat fotograficzny był bardzo duży, ustawiony na statywie. Były to aparaty tzw. skrzynkowe na klisze szklane. Ekskluzywne atelier to zakład obejmujący nieraz kilka pomieszczeń (część dużej kamienicy), ponieważ składał się z salonu przyjęć, pokoju – właściwego atelier i buduaru damskiego (przebieralni). Obszerne pomieszczenie, w którym portretowano klientów, wyposażano w eleganckie rekwizyty. Na podłodze leżała skóra z dzikiego zwierza albo dywan turecki o wyrafinowanych wzorach, jakieś biurka, stoliczki, fotele, krzesła, kolumienki; mogły być też instrumenty muzyczne. Jeden z najważniejszych elementów stanowiły tła malowane farbami olejnymi, które jawiły się same z siebie jako niemal odrębne dzieła sztuki i ukazywały wybujałą zieleń ogrodu albo jakiś majestatyczny antyczny fragment architektury lub bogate wnętrze salonu czy gabinetu. Z tamtych czasów pochodzą też dziwne przedmioty, przypominające nieco narzędzia tortur, np. drewniane czy metalowe podpórki, których zadaniem było unieruchomienie w odpowiedniej pozycji np. głowy fotografowanego człowieka, co dawało pewność, że podczas naświetlania kliszy model nie będzie się ruszał... W fotografii olbrzymie znaczenie ma światło. Każde atelier w tamtych czasach posiadało przeszklony dach, czyli tzw. świetlik. Przestało to mieć znaczenie, kiedy zaczęto posługiwać się sztucznym oświetleniem. Na fotografiach spotykamy czasem reklamę mówiącą o tym, że w danym zakładzie zdjęcia wykonuje się niezależnie od pogody. Prócz głównych pomieszczeń często w suterenie lokowano pracownię, laboratorium, „płuczkarnię”, skład klisz oraz magazyn i pokoik, gdzie przygotowywano papier (odbitkowy lub na passe-partout). Tak wyglądał duży, elegancki, dobrze prosperujący zakład fotograficzny. W owym czasie, a mówię tu o okresie 2. poł. XIX w. – początek XX w., np. we Lwowie istniało wiele tego typu słynnych zakładów, gdyż prowadzili je wspaniali fachowcy. Bardzo często za swoje osiągnięcia w dziedzinie fotografii nie tylko portretowej, ale również krajobrazowej, architektonicznej otrzymywali medale i wyróżnienia na krajowych i zagranicznych wystawach. W tym miejscu trzeba wspomnieć o takich fotografach jak: Józef Eder, Teodor Szajnok, Dawid Mazur, Edward Trzemeski czy Maria Kałapus (vel Kalapus). Klientela tychże atelier to szacowni obywatele miasta Lwowa, jak i okoliczni bogaci ziemianie. Fotografowały się całe pokolenia rodzin szlacheckich i mieszczańskich. Przykładowo jednym z klientów Dawida Mazura był młody Stanisław Ignacy Witkiewicz z matką. W latach 1889–1914 koło kościoła św. Anny działał bardzo prężnie fotograf Bernard Ettels. Tamże wykonywano ogromną ilość zdjęć ślubnych, komunijnych oraz portretów grupowych czy pojedynczych żołnierzy austriackich. Warto nadmienić o filiach, jakie lwowskie zakłady fotograficzne posiadały np. w Jassach, Stanisławowie, Tarnopolu, Czerniowcach czy nawet w Krynicy. Kiedy pracowałam nad wystawą poświęconą Krynicy, porównałam zdjęcia portretowe wykonane przez dwa zakłady – Edwarda Trzemeskiego i zakład „Maria” (Marii Kałapus). Okazało się, że obydwa te zakłady miały filie sezonowe otwierane tylko na okres letni w uzdrowisku. Gdy pojechałam do Krynicy, usiłowałam znaleźć dokładniejsze informacje, w którym miejscu mogły one funkcjonować. I znalazłam! Okazało się, że naprzeciwko starych Łazienek mineralnych istniał w drugiej połowie XIX w. pawilon drewniany, gdzie kuracjusze wykonywali sobie pamiątkowe zdjęcia portretowe. I to jest taka ciekawostka łącząca Krynicę ze Lwowem. Oczywiście od początku mamy do czynienia też z fotografiami plenerowymi, dzięki którym możemy oglądać zdjęcia rodzajowe oraz fragmenty panoram miasta lub też zabytków architektury już z lat osiemdziesiątych XIX w. Nie było jednak takie łatwe wykonać wtedy zdjęcie w plenerze, bo aparat i statyw były bardzo duże i ciężkie. Do tego dochodziły szklane klisze pokryte warstwą światłoczułą, pieczołowicie zapakowane w kasety ochronne, poukładane ściśle w drewnianych skrzynkach (służących do przenoszenia na pasach). W naszych zbiorach mamy np. piękną kartę pocztową – reprodukcję z negatywu szklanego przedstawiającego panoramę Lwowa z 1904 r. Warto zaznaczyć, iż wielu osobom nasza instytucja kojarzy się tylko z fotografią, tymczasem proszę zwrócić uwagę, że karty pocztowe (wprawdzie powielane), są przecież również fotografiami (stwierdzenie to dotyczy stricte odbitek fotograficznych pozytywowych). Również do tegoż zbioru możemy zaliczyć pocztówki – reprodukcje drukarskie z oryginalnych klisz fotograficznych. Wspomniane obiekty też znajdują się w zasięgu naszego zainteresowania. ![]() Znane są fotografie wykonywane i powielane w większych ilościach przez fotografów towarzyszących działaniom wojskowym podczas I wojny światowej. Były wysyłane potem po całej Europie przez żołnierzy do swych rodzin. To jest bezcenny dokument ukazujący często zniszczenia, jakie niosła I wojna światowa... Rzeczywiście. W naszych zbiorach posiadamy również nieco wcześniejsze fotografie stanowiące pamiątki z wojska. Choćby ta kartka, która datowana jest na 15 sierpnia 1911 roku. Przedstawia grupę dwudziestu sześciu żołnierzy austro-węgierskich ujętych na tle jasnej ściany budynku. Tej pamiątkowej odbitce fotograficznej nadano funkcję kartki pocztowej. Na jej odwrocie, na wydrukowanych linijkach znajduje się odręczna notka korespondencyjna uczyniona czarnym atramentem! Pocztówka została wysłana do pana Józefa Jaworzyńskiego, urzędnika banku austro-węgierskiego w Krakowie przy ul. Wiślnej. A pisał do niego prawdopodobnie brat: Kochany Józku! Wyszedłem z wojska w sobotę, 12 b.m., rozbolały mnie jednak zęby i leczę się na gwałt, bo mnie dyabli biorą w tym Lwowie. Bądź łaskaw mi donieść, czy Ciocia Bronia wraz z Danką są w Krakowie, czy też wyjechały i gdzie. Będę prawdopodobnie w sobotę w Krakowie. Całuję Cię serdecznie. Edek. Lwów 15 VIII 911. Muzeum jest miejscem nie tylko ekspozycji, ale – a może przede wszystkim – miejscem, w którym gromadzi się zbiory. W państwa przypadku jest to także sprzęt fotograficzny, ale nade wszystko przedmiot naszej rozmowy – fotografie. Zasoby są bardzo duże. Rzeczywiście w skład zbiorów wchodzą różne obiekty. Zarówno same fotografie, jak i sprzęt fotograficzny służący do ich wytworzenia i obróbki, a więc: aparaty, statywy, światłomierze, powiększalniki, ramki do powiększania i kopioramki do produkcji seryjnej odbitek, tanki do utrwalania i płukania odbitek itd. Przede wszystkim jednak największą uwagę skupiamy na fotografiach. Zdjęcia występują w różnych formach, tzn. klisze szklane, zarówno pozytywowe, jak i negatywowe, negatywy na kliszach celuloidowych ciętych i przechowywanych w rolkach. Pod tym terminem kryje się cały szereg rodzajów odbitek fotograficznych pozytywowych wykonanych różnymi technikami: albuminową, kolodionową, żelatynowo-srebrową itd. Jedne są fotografią czarno-białą, choć na pierwszy rzut oka na taką nie wyglądają, ponieważ są barwne. To odbitki monochromatyczne tonowane na kolor brązowy (tzw. sepiowy), niebieski lub zielony. Ale nie tylko fotografie czarno-białe, osobna historia to fotografia barwna – odbitki pozytywowe barwne oraz klisze szklane. Posiadamy w zbiorach diapozytywy barwne z początku XX wieku! Interesujące Pana fotografie kresowe stanowią 1/3 zasobów! To jest bardzo dużo, jeśli zważymy, że Muzeum ma charakter krakowski, a powstało dopiero w latach osiemdziesiątych XX w. Lwia część tych zdjęć pochodzi z lwowskich zakładów fotograficznych, takich jak np. Edward Trzemeski, „Adela”, Teodozy Bahrynowicz, Bergtraun Dawid czy Bergtraun M. (Izydor), Leon Błachowski, Eder Józef, Eder Rudolf, Henner – Bernard starszy i młodszy, Henner Jakub (lub Józef). Lista zakładów lwowskich jest bardzo długa. To, co po nich udało się nam zgromadzić, jest niewspółmierne do tego, co się o nich czyta, o ich możliwościach, o ich dorobku i o wszechstronnych uzdolnieniach właścicieli atelier! W przypadku kolekcji lwowskiej, oraz szerzej omawiając – kresowej, mamy do czynienia przede wszystkim z fotografią portretową pojedynczą i grupową. Oglądamy na zdjęciach postaci anonimowe, jak i lwowskie osobistości, np. rodzinę Kulczyckich (Zygmunta Kulczyckiego, znanego muzyka i członka Polskiego Towarzystwa Muzycznego we Lwowie „zdjął” sam mistrz Edward Trzemeski). Podobnie było z Jadwigą Wandą Elektorowicz, znaną pianistką. Fotografie portretowe zazwyczaj są sygnowane przez zakłady fotograficzne w różnej formie: wydruków na awersie tekturki nazwiska fotografa, nazwy zakładu, miejscowości, adresu, względnie tłoczenia tychże. Na odwrocie występowały często ozdobne winiety, później (bliżej lat 20., 30. XX w.) czasami zwykłe pieczątki tuszowe. ![]() Do niezwykle interesujących należą fotografie, które można zakwalifikować do grupy obrazujących życie codzienne Lwowa. Takie zdjęcia są zazwyczaj niesygnowane. W miarę upływu lat pojawia się ich coraz więcej wraz z następującą miniaturyzacją aparatów fotograficznych. Można powiedzieć, że jest to fotografia amatorska o charakterze reporterskim. Obrazuje ona życie Lwowa czy miast i miasteczek na Kresach. W zbiorach posiadamy zasób klisz pochodzących od rodziny prof. dr. inż. Michała Affanasowicza, znanego działacza harcerstwa polskiego, współzałożyciela skautingu we Lwowie, a także komendanta Krakowskiej Chorągwi Harcerzy w Krakowie w latach 1922–23. W okresie 1911–1914 był drużynowym VI Lwowskiej Drużyny Skautowej im. gen. Henryka Dąbrowskiego. Podczas licznych swoich wędrówek po ziemiach Galicji Wschodniej wykonał setki nad wyraz interesujących zdjęć (przyroda, pejzaże, zabytki – budowle obronne z przeszłości). W końcu posiadamy też zbiór lwowskich fotografii Jana Bułhaka. To jest Lwów troszeczkę inny. W zasobie są klisze negatywowe, z których potem wykonywał odbitki pozytywowe. Bułhak był mistrzem fotografii statycznej. Uwieczniał głównie architekturę. We Lwowie fotografował cerkiew Wołoską, kaplicę Boimów czy Katedrę św. Jura i Katedrę Łacińską. Zachowały się także jego piękne pejzaże kresowe. Muszę zadać pytanie o piękne góry. Na Kresach rodził się przecież polski ruch turystyczny, narciarstwo. Tam powstały liczne towarzystwa turystyczne i narciarskie. Oczywiście posiadamy bogaty zasób fotografii pokazujących piękno tamtych gór. Są to przede wszystkim fotografie Adama Lenkiewicza, który wiele prac wykonał w celu zreprodukowania przez Wydawnictwo „Książnica-Atlas” we Lwowie, która edytowała w tamtym czasie widokówki. Wydawnictwem tym kierował wówczas geograf Eugeniusz Romer, a grupą fotografów kierował jego syn Witold. Właśnie w tej serii były reprodukowane fotografie Lenkiewicza. Jego zdjęcia są bardzo charakterystyczne. Miał on subtelny zmysł pojmowania piękna. Potrafił w sposób bardzo niezwykły ukazać miasto, jego architekturę. W wystawie, która odbyła się w 1939 r. pod tytułem Kto najpiękniej widzi Lwów?, wystawił 31 zdjęć – portretów. Jego prace skomentował Marian Dederko, członek Fotoklubu Wileńskiego, słowami: [Lenkiewicz] kocha miasto [...], rozumie i odtwarza wytwornie. A Henryk Mikolasch, jego pejzaże z obłokami – „jak na zamówienie” – wsławił słynnym stwierdzeniem: ależ pan wozi chyba za sobą na sznurku te chmury za motocyklem! Lenkiewicz był człowiekiem szalenie rzutkim, przemieszczał się bardzo szybko, a interesowało go praktycznie wszystko. Dlatego też fotografował nie tylko pejzaż miejski, ale także – a może nawet przede wszystkim – pejzaż górski. Kochał Gorgany i Czarnohorę oraz Tatry. Bywał tam i latem, i zimą. W naszym zbiorze możemy się także pochwalić widokówkami jego autorstwa z gór, jak i fotografiami stanowiącymi dokumentację życia codziennego ówczesnych miast i miasteczek z Kresów Wschodnich. Zdjęcia profesora Lenkiewicza przedstawiające skały w Uryczu czy zamek w Czerwonogrodzie w okolicach Zaleszczyk, jak i same Zaleszczyki, słynne uzdrowisko Morszyn, widoki Stanisławowa, pomniki – np. Adama Mickiewicza w Tarnopolu, drewnianą cerkiew św. Jura w Drohobyczu, Stryj i kościół parafialny tamże, czy też cerkiew katedralną w Samborze oraz fragmenty architektury z Sokala – to cenne dokumenty ikonograficzne dla badacza historii. Lenkiewicz świetnie jeździł na nartach, był człowiekiem wysportowanym, zasłużył się też dla rozwoju turystyki. Przecierał szlaki turystyczne, był współtwórcą sieci górskich schronisk turystycznych. Z tego czasu pochodzą wspaniałe fotografie gór w różnych porach roku. Fotografowie-pejzażyści to nie tylko fotografowie patrioci ukazujący piękno krajobrazu ojczystego, ale także fotograficy, którzy starali się przypomnieć i przybliżyć Polakom miejsca, o których powinniśmy pamiętać stale, bo mówią o bohaterstwie naszego narodu, polskich żołnierzy. I tak wśród jego fotografii znajdziemy krzyż na Przełęczy Legionów w Gorganach, obelisk w Rafajłowej, który upamiętniał śmierć polskich legionistów, czy fotografię ukazującą cmentarz w Mołotkowie, gdzie pochowano poległych w bitwie w listopadzie 1914 r. W Krakowie mieszka syn Adama Lenkiewicza, prof. Stefan Lenkiewicz, również miłośnik turystyki górskiej i nart, a także poeta i prozaik. To właśnie dzięki jego książce Na nartach w Czarnohorze wiele osób pierwszy raz zetknęło się z tymi górami. Pół roku temu otwieraliśmy jego wystawę zatytułowaną Polska międzywojenna w fotografii Adama Lenkiewicza. Istnieje jeszcze jeden rodzaj zdjęć, jeżeli chodzi o tematykę. W zasobach muzealnych posiadamy duży zbiór fotografii ukazujących typy ludzkie. Są to portrety nie tylko inteligencji lwowskiej, kupców, ale także zdjęcia portretowe najróżniejszych ludzi, przyodzianych często w regionalne, dziś już nieistniejące stroje. Są to wizerunki ludzi pochodzących ze wsi. Między innymi pocztówki wykonane na podstawie klisz fotograficznych autorstwa M. Seńkowskiego. Ukazują one Hucułów. Mamy portret starej, pomarszczonej Hucułki w kożuszku, w chuście na głowie ułożonej w kształcie turbanu i z fajką w zębach (staruszka uśmiecha się dosyć złośliwie w stronę obiektywu) oraz zdjęcie młodej Hucułki nad Czeremoszem, która skończyła pranie i wraca do domu. Bardzo ciekawa jest też fotografia dwojga małych dzieci, ubranych w wyszywane półkożuszki, uwiecznionych w towarzystwie małego sympatycznego kundelka, przy drewnianym ogrodzeniu. W tle widać drewniane zabudowania gospodarcze. Nie są to tylko zdjęcia pozowane. Warto zaznaczyć, że fotografie z zakładów lwowskich, to nie są takie zwykłe fotografie, nie jest to zwykły portret. Charakteryzuje je niezwykła staranność wykonania. Ponieważ papier fotograficzny był niezwykle cienki, w związku z tym naklejano fotografie na tektury o różnych formatach: nieduży wizytowy i większy – tzw. format gabinetowy. Bywały i większe (prawie porównywalne z wielkością drzwi). Dlaczego o tym mówię? Oprócz staranności w wykonaniu samej fotografii, te tekturki – to arcydzieło sztuki litograficznej. Były niewątpliwie oryginalną i bardzo praktyczną formą reklamy zakładu fotograficznego, dlatego też z przodu znajdowała się nazwa zakładu, nazwisko właściciela zakładu i jego adres. Z tyłu natomiast znajdowały się rysunki różnych postaci alegorycznych, np. przedstawienie postaci kobiecej w popiersiu, a poniżej tekst: „RIVOLI” ZAKŁAD ART. FOTOGRAFICZNY I PIERWSZORZĘDNY KRAJOWY ZAKŁAD DLA POWIĘKSZEŃ LWÓW UL. TRZECIEGO MAJA 10. FILIA UL. GRÓDECKA 71.A. lub: RUDOLF EDER we LWOWIE Kręcone słupy pod L 504 oraz dekoracja figuralna w postaci figurek fotografujących amorków okolonych rozbudowaną ornamentyką z motywów roślinnych. Bardzo często zawód fotografa w tamtych czasach łączył się z wykształceniem na Akademii Sztuk Pięknych. Byli więc też doskonałymi malarzami, co wykorzystywali przy wykonywaniu fotografii, ale również w podkolorowywaniu ręcznym fotografii czarno-białych pastelami lub akwarelami. No i dzięki temu mamy fotografie z eleganckimi winietami, chociażby ta z 1907 r. z mężczyzną przedstawionym w głębokim popiersiu. W lewym górnym narożniku (na odwrocie) mamy ozdobną winietę zakładu z adnotacją: PIERWSZE SPECYALNE ATELIER OSOBNO ZAŁOŻONE DLA POWIĘKSZEŃ PORTRETÓW, KREDKOWYCH, TUSZOWYCH, AQUARELLE, PASTELLE ETC. ATELIER MATEJKO, STRAUB. ZUGEHOER, WYBRANOWSKI WE LWOWIE ul. Karola Ludwika No 3. ![]() Klisze przechowują się dla dalszych zamówień. Młodzież śmieje się często z tych podpisów o przechowywaniu klisz dla dalszych zamówień, ale pamiętamy przecież zakład fotograficzny p. Pawła Bielca przy ul. Karmelickiej w Krakowie i jego archiwum klisz fotograficznych. Panowała moda, że porządne zdjęcia, np. do dyplomów, należy wykonać właśnie u Bielca, bo tam zawsze, nawet po wielu latach, można znaleźć kliszę i wznowić zdjęcie. To właśnie tam zachowało się też słynne na cały świat zdjęcie młodego Karola Wojtyły. Kiedyś słyszałem o lotniczych zdjęciach Lwowa wykonywanych dość wcześnie, bo u zarania Polski niepodległej. Rzeczywiście, posiadamy te fotografie w naszych zbiorach. To są bardzo ciekawe zdjęcia wykonane z samolotu, tzw. ujęcia „z lotu ptaka”, z wysokości, 100, 200, 300 m. Autorami byli żołnierze 2 pułku lotniczego, eskadry, która stacjonowała w Krakowie. Zdjęcia sygnowane są przez pilota Meysenhaltera. Na tych fotografiach widnieją na odwrocie pieczątki tuszowe, które dają nam wiele wiadomości: nazwę fotografowanej miejscowości, wysokość, z jakiej wykonano fotografię, skalę, datę i godzinę wykonania fotografii, typ kamery, czas naświetlania, pogodę, rodzaj filtru, jakiego użyto, nazwisko obserwatora, pilota i uwagi dotyczące warunków wykonania danego zdjęcia. Obiekty te wykonano w latach 1921–22. Zdjęcia pokazują widok ogólny Lwowa, gmach Politechniki Lwowskiej, Dworzec Główny, zabudowę wzdłuż ulicy Leona Sapiehy i wiele innych. Posiadamy w zbiorach bardzo ciekawą fotografię lotnika. Jest to portret majora pilota Kazimierza Ferdynanda Kubali, wprawdzie wykonany w Warszawie, ale sygnowany we Lwowie. A dedykacja brzmi tak: Młodej entuzjastce lotnictwa Pannie A. Kriegerównie z Krakowa przesyłam me pozdrowienia, a za Jej złote serduszko, świat oddając wraz z lotniczą bracią, dając to przekonanie szczęścia przez prawdę piękno, pełne kwiatów i uśmiechów bez końca – Kubala, mjr pilot, Lwów 9 kwietnia 1930 r. Jest to bardzo znana postać w historii lotnictwa polskiego. W 1929 r. Kubala wraz z majorem Ludwikiem Idzikowskim podjęli próbę przelotu przez Atlantyk. Niestety nie udało się. Musieli lądować awaryjnie na wyspie Gracia w archipelagu azorskim. Idzikowski zginął, a major Kubala ranny wrócił do kraju w glorii bohatera. Pani największa przygoda z fotografią? Opracowywałam wiele fotografii, ale jedna z nich była szczególna. Trafiła do nas fotografia ukazująca pracowników „Książnicy-Atlas” we Lwowie. Wspominałam już wybitnego geografa prof. Eugeniusza Romera, który patronował akcji tworzenia tysięcy widokówek ukazujących piękno naszego kraju, i jego syna – Witolda, znakomitego fotografika. Pewnego razu otrzymałam fotografię – portret zbiorowy: grupa ludzi, mężczyźni i kobiety, ustawieni na dziedzińcu budynku przy ul. Łyczakowskiej 5, gdzie mieściła się siedziba „Książnicy-Atlas” – fotografia była na szczęście sygnowana. Pośrodku siedzi starszy, szczupły mężczyzna z wąsami, to właśnie słynny polski kartograf Eugeniusz Romer. Jest to podarunek od pewnej starszej pani, rodowitej lwowianki. Przeprowadzałam z nią wywiad informacyjny dotyczący tego zdjęcia i w jego trakcie dowiedziałam się, iż pośród uwiecznionych jest również Eugeniusz Romer. Ta zabawa z fotografiami jest chyba niebezpieczna, bo przecież w jakimś sensie obcuje się z duchami... Zgadza się, ale jeśli wkłada się w tę pracę serce, uczciwość prawdziwego historyka-badacza, to nie ma się czego bać.Te duchy rozumieją nas i one wtedy pomagają, a nie straszą nas po nocach. Nasza instytucja ma to szczęście, że bardzo dużo osób zwraca się do nas, rozumiejąc wagę tego, że fotografia jest świadkiem historii i nieraz zatrzymała w kadrze wiele ważnych i istotnych momentów nie tylko w życiu ich rodziny, ale często istotnych w dziejach rodzinnego miasta czy kraju. Ludzie są tego świadomi i dlatego chętnie z nami współpracują. Jeśli otrzymujemy zbiór fotografii, to przeprowadzamy z darczyńcami wywiad związany z autorem fotografii, miejscem ich wykonania, z datowaniem. To daje nam piękny obraz nie tylko tej historii przez duże „H”, historii ziem ojczystych, ale i tej małej historii poszczególnych rodzin, mniej lub bardziej znanych czy zasłużonych dla Ojczyzny. Trzeba podkreślić, że fotografia to nie tylko piękno uchwycone w danej chwili przez umiejętnego fotografa, ale często wspaniałe źródło historyczne. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że czas umyka błyskawicznie, a fotografie nieopisane stają się anonimowe. Nieraz bardzo żałujemy opracowując świeżo otrzymany materiał, że nie ma na nim żadnego opisu pozostawionego przez ludzi na nim uwiecznionych. I mimo że udaje nam się dojść do tego, co przedstawia obraz, to nie udaje nam się zazwyczaj rozszyfrować tego, jakie postacie znajdują się na zdjęciach. A czasami jest to związane z ważnymi wydarzeniami, np. przyjazd Marszałka Piłsudskiego do danej miejscowości, jakaś wizytacja biskupa czy manewry... Tak więc robiąc zdjęcia, datujmy je zawsze z tyłu i piszmy, kto na nich jest! Ani się obejrzymy, kiedy nasze zdjęcia staną się już historycznymi. Jest to mój apel nie tylko jako historyka, ale jako zwykłego człowieka. Sami zaraz zapomnimy, jak się nazywają ludzie, których utrwaliliśmy na zdjęciach, i przy jakich okazjach były wykonane. Fakt, że spora liczba fotografii kresowej przechowała się do naszych czasów stanowi swoisty fenomen, kiedy weźmiemy pod uwagę warunki, w jakich Polacy opuszczali swe rodzinne domy. Jakim cudem tyle fotografii znalazło się tutaj? Tak, to prawda. To jest szalenie wzruszające i wstrząsające, że bardzo często z opowiadań wynika, iż musieli obudzeni w środku nocy pakować się do jednej walizki i natychmiast opuszczać domy. I w jakimś odruchu pakowali zdjęcia rodzinne. Traktowali to jak bezcenny skarb – bo pamięć i jej wizerunek na zdjęciu to coś ogromnie cennego! Te zwykłe kartki papieru z obrazem rodzin czy ważnych wydarzeń zabierali na tułaczkę. One nieraz bardziej potrafiły ogrzać niż jakiś sweter, którego nie zdążyli ze sobą zabrać. Bo ważniejsze czasem jest ogrzać duszę i serce aniżeli ciało – oto potęga ludzkiej pamięci! To nie jest sentymentalizm, to jest ogromnie ważna cecha nas, Polaków, hart, podtrzymywanie na duchu siebie i innych w ciężkich okolicznościach. To swoisty ewenement w świecie – taki drobny, ulotny przedmiot, może przydać siły, dodać wiary w siebie i w życie. I pomagał przetrwać ludziom koszmary śnione niestety często na jawie. Serdecznie dziękuję Pani za rozmowę. EWA PIOTROWSKA, ur. w Krakowie, absolwentka historii UJ. Pracowała w Muzeum Narodowym w Krakowie, Polskiej Akademii Nauk, a od 1994 w Muzeum Historii Fotografii. |