|
|
![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Kontakt ul. Piłsudskiego 27, 31-111 Kraków cracovialeopolis@gmail.com ![]() |
SYLWETKIWszystkie 1995 | 1996 | 1997 | 1998 | 1999 | 2000 | 2001 | 2002 | 2003 | 2004 | 2005 | 2006 | 2007 | 2008 | 2009 | 2010 | 2011 | 2012 | 2013 | 2014 | 2015 | 2016 | 2017 | 2019 | 2022Sortuj alfabetycznie | Sortuj numerami Sławomir Zachariewicz, JULIAN OKTAWIAN ZACHARIEWICZ[2/2019]
NAJSŁYNNIEJSZY ARCHITEKT LWOWA DRUGIEJ POŁOWY XIX WIEKU, CAŁKOWICIE ZAPOMNIANY OJCIEC POLSKIEJ ARCHITEKTURY
Drogi Czytelniku, postanowiłem zapoznać Cię z osobą niemal całkowicie zapomnianą. Julian Oktawian Zachariewicz to człowiek, któremu Rzeczpospolita wiele zawdzięcza. We Lwowie żywa legenda, dzisiaj w Polsce niemal anonimowy. Mnie jednak jest bliski i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, ponieważ to w prostej linii mój pradziadek. W artykule podam sporo faktów z jego życiorysu, których zbieranie zajęło mi ostatnie kilka lat. Jest to o tyle ważne, że informacje dotyczące tego wybitnego Polaka nie są właściwie dostępne. Studentom architektury jest to znane nazwisko, jednak szukając materiałów trafiają w pustkę. Niedostępna jest biografia, właściwie żadne opracowanie naukowe poza jedną książką wydaną na Ukrainie, zawierającą niestety sporo błędów. Ja sam jeszcze muszę kilka spraw w tej kwestii wyjaśnić… Julian urodził się 17 lipca 1837 we Lwowie. Wiadomo, że jego matka to Józefa z d. Grossman, ojciec nosił imię Jerzy lub Grzegorz. Julian miał młodszego brata Aleksandra, żyjącego w latach 1836–1866. W rodzinnym grobowcu na Cmentarzu Łyczakowskim pochowany jest również Teodor Zachariewicz (1810–1897) – prawdopodobnie jego stryj. Pochodzenie rodziny Zachariewiczów nie jest dokładnie znane. Lwowscy Ormianie twierdzą, że rodzina ta pochodzi właśnie od nich – powołując się na podobieństwo nazwiska Zachariasiewicz. Jeden z naukowców próbował połączyć Zachariewiczów z pewnym nadwornym złotnikiem Jana III Sobieskiego, niestety po zgłębieniu materiałów źródłowych okazało się, że faktycznie taki złotnik dla polskiego króla pracował – był Ormianinem, ale nazwisko również jest tylko podobne. Gdy zadałem pytanie społeczności polskich Ormian, do dziś nikt takiego połączenia z Ormianami nie znalazł. Profesor Katolickiego Uniwersytetu we Lwowie Ihor Zhuk twierdzi wręcz, że Ormianie wymyślili to powiązanie, chętnie podpisując się pod tak znaną we Lwowie personą. Będąc w grodzie Lwa można zajrzeć do restauracji Mons Pius znajdującej się przy ulicy Ormiańskiej właśnie, w której to na ścianach wiszą portrety słynnych Ormian. Jest tam również portret Juliana Oktawiana wraz z namalowanym szlacheckim herbem Lwigród. Wydaje się, że dopóki nie znajdziemy odpisu aktu chrztu lub innego dokumentu – kwestia pochodzenia pozostanie jednak nierozwiązana… Julian po ukończeniu gimnazjum rozpoczął naukę w Lwowskiej Akademii Technicznej. Po pewnym czasie przeniósł się na studia do założonego w 1815 roku Cesarsko-Królewskiego Instytutu Politechnicznego, znajdującego się w Wiedniu. To była dość powszechnie stosowana wówczas praktyka, ponieważ obie uczelnie ściśle ze sobą współpracowały. Julian w Wiedniu zaprzyjaźnił się z Ludwikiem Wierzbickim, który studiował na tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych, ale naukę uzupełniał na kierunku inżynierskim wiedeńskiej Politechniki. Obaj wrócili w późniejszych latach do Lwowa, a ich przyjaźń trwała aż do śmierci Juliana. Warto odnotować, że Wierzbickiemu willę własną przy Metrologicznej (Strzała) 2 zaprojektował syn Juliana – Alfred. Dla mnie ciekawostką ujawnioną stosunkowo niedawno jest to, że Wierzbicki to prapradziadek matki kuzynki mojej żony Agaty. Jak to mówią, lwowiak lwowiaka znajdzie choćby na końcu świata… Zarówno we wspomnieniach Wierzbickiego, jak i Zachariewicza można znaleźć informację o ich fatalnej sytuacji finansowej podczas studiów. Dorabiali rysując karykatury, dając korepetycje, a i tak czasami całodzienny posiłek składał się z herbaty i chleba. Julian zmieniał w ciągu swojego życia upodobania architektoniczne. Można zaryzykować stwierdzenie, że okres wiedeński miał na niego ogromny wpływ. Praktykę odbywał pod kierunkiem profesora Ernsta podczas remontu katedry św. Szczepana. Wiedeń w latach 60. XIX wieku był nie tylko remontowany, ale powstawały w nim najróżniejsze gmachy użyteczności publicznej, pałace oraz kamienice… „Taka jest moja wola…” – tymi słowami cesarz Franciszek Józef zarządził w roku 1857 budowę Ringstraße. Dzisiaj to jedna z najważniejszych atrakcji Wiednia, a gmachy wzniesione są w stylu imitującym poprzednie epoki. Jak wiadomo, spory wkład w wygląd ringu miał Gottfried Semper, który zaproponował teorię „bryły artystycznej”, łączącej w jedną całość „problemy” artystyczne, historyczne i inżynieryjno-techniczne. Julian, już jako absolwent, był świadkiem tego „placu budowy”, a że potrafił być świetnym obserwatorem – okres ten w dużym stopniu ukształtował go jako znakomitego architekta. Architektura architekturą, ale trzeba było jakoś zarabiać na chleb. Po ukończeniu studiów w 1858 roku rozpoczął pracę w Głównej Dyrekcji Budownictwa Kolei Państwowych w Wiedniu, następnie po dwóch latach został mianowany dyrektorem tzw. Kolei Żelaznej Karola Ludwika z siedzibą w Czerniowcach. Pracował na tym stanowisku przez 10 lat, a prywatna linia obsługiwała trasę z Wiednia, poprzez Kraków, Lwów, Czerniowce, aż po Jassy. Julian bardzo lubił podróżować. Z jednej z eskapad, oprócz wielu wrażeń czy rysunków, przywiózł… żonę. Anna Józefa David, Dunka, pochodząca z bardzo zamożnej i wpływowej rodziny, była córką ministra spraw zagranicznych rządu Danii, związana z dworem zarówno austriackim, jak i carskiej Rosji. We wspomnieniach zachowały się informacje o tym, jak Anna umawiała się na „popołudniową herbatkę” z córką rosyjskiego cara Romanowa. Jest to zarazem jedyny fakt mogący w jakiś sposób tłumaczyć przyznanie Julianowi wysokiego odznaczenia nadawanego w zaborze rosyjskim – orderu św. Stanisława. Julian w okresie pracy na kolei próbował realizować się w branży, którą pokochał. Niestety nie mając kontaktów jego praca ograniczała się do renowacji jednej z synagog w Czerniowcach oraz kilku innych świątyń. Pierwszym „poważnym” zleceniem było zaprojektowanie dworca w Jassach, otwartego w roku 1870. Projekt ten był swego rodzaju przełomem. Dzięki niemu zaproponowano Julianowi objęcie etatu wykładowcy i kierownika Katedry Budownictwa Lądowego we Lwowie. Zaoferowaną pracę chętnie przyjął i przeprowadził się z żoną oraz pierwszym synem do grodu Lwa. Syn – Viggo Aleksander Benedykt Zachariewicz urodził się w roku 1869, później ukończył wydział medyczny UJ w Krakowie. 26 lipca 1871 na świat przyszedł drugi syn Anny i Juliana – Alfred. Miało to miejsce już we Lwowie, gdzie Julian pracując w Alma Mater mianowany został cesarskim postanowieniem profesorem zwyczajnym. Było to dokładnie 16 lipca 1871 roku. Wiadomo, że przyznano mu dodatek osobisty w wysokości 700 guldenów, zwanych również złotymi, aby wyrównać pensję do poborów wcześniej wypłacanych na kolei. Julian na Akademii Technicznej zastał projekty nowego budynku, do którego uczelnia miała zostać przeniesiona. Jego lokalizacja to tzw. lwowskie Corso, czyli Wały Hetmańskie i ulica Akademicka. Wraz z niebywale dynamicznym rozwojem uznano, że również ten planowany gmach będzie dla uczelni zbyt mały. Namiestnik Galicji hrabia Agenor Gołuchowski uzyskał dla Lwowa decyzję cesarską zezwalającą na budowę gmachu własnego Akademii, zatwierdzono również finansowanie nowej inwestycji. Decyzja nosi datę 12 marca 1872. Warunek był jeden – Polacy mieli w swojej gestii „załatwienie” terenu pod nową inwestycję. Nie stanowiło to żadnego problemu. Lwów to przecież od czasów Kazimierza Wielkiego polskie miasto zamieszkałe w drugiej połowie XIX wieku w ok. 60 procentach przez Polaków. Za symboliczną sumę teren w południowej części miasta zwanej Nowym Światem nabyto od hrabiny Fredrowej. Kolegium wybrało komitet budowniczy i nadzorczy, w którego skład weszli rektor Feliks Strzelecki, Józef Jaegermann oraz Julian Zachariewicz. Należy zaznaczyć, że najprawdopodobniej wstawiennictwo żony oraz jej kontakty umożliwiły Julianowi to, że został wybrany do sporządzenia projektu nowego gmachu. Owszem, był profesorem, jednakże we Lwowie było wówczas kilku architektów z dorobkiem, którym Julian nie mógł się poszczycić. Miał jednak niespotykaną charyzmę, był ceniony przez studentów oraz kolegów profesorów. Uznawany był za niezwykle pracowitego wykładowcę. Komitet w wyżej wymienianym składzie osobiście złożył podziękowanie cesarzowi. Było to pierwsze, jednakże nie ostatnie spotkanie Juliana z cesarzem. Cesarska audiencja, o której mowa, miała miejsce 18 kwietnia 1872 r. Profesor Zachariewicz natychmiast zabrał się do pracy. Odbył podróż po Niemczech, Austrii, Danii oraz Szwecji. Potomkowie Alfreda mieszkający w Warszawie dysponują notesem, którego część zawiera szkice z owej eskapady. Są to widoczki nadmorskie z Kalmaru, detale rzeźbiarskie ze Sztokholmu czy ozdobna krata z kościoła w duńskim Roskilde. Julian miał wówczas 35 lat, a gotowe projekty gmachu głównego uczelni oraz osobnego, znajdującego się na tyłach Politechniki budynku Instytutu Chemii przedstawił już rok później (http://www.lvivcenter.org/pl/uid/picture/?pictureid=8462). Gmach główny w projekcie wyglądał nieco inaczej. Przy portalu głównym zastosowano kolumny jońskie, jednakże Julian był otwarty na wszelkie sugestie i już w czasie budowy, po dyskusjach z Leonardem Marconim, postanowił ustawić kolumny w porządku korynckim. Podobnie było ze zwieńczeniem fasady, gdzie pierwotnie miał się znaleźć duży, trójkątny fronton, finalnie zmieniony na attykę wieńczącą ryzalit. Na attyce ustawiona została alegoryczna grupa trzech siedzących postaci dłuta Marconiego właśnie, uosabiająca trzy wydziały: Inżynierię, Architekturę oraz Mechanikę. Po dziś dzień jest tam złocony napis Litteris et Artibus – naukom i sztukom. Budowę głównego gmachu pod kierunkiem J. Zachariewicza prowadzili przedstawiciele „Banku Budowlanego” – architekci: Kędzierski, Kamieniobrodzki oraz Hauff. Codziennie do pracy stawiało się w sumie kilkuset murarzy, kamieniarzy i cieśli. Jako budulec wykorzystywano kamień z kamieniołomów w Trembowli i Demni, gips natomiast dostarczano z lwowskiej fabryki Józefy Franz. W roku 1876 wykończono fasadę, a 1 października 1877 roku gmach główny w całości. Dla uzyskania karminowej barwy części fasady użyto podobno tysięcy żółtek kurzych jaj. Kolor ten przetrwał zabór, I wojnę światową, II RP, II wojnę oraz ponad 45 lat panowania sowieckiego. Z całkowicie nieznanych przyczyn w wolnej Ukrainie postanowiono fasadę przemalować… Jeżeli chcemy zatem obejrzeć, jaki zamysł miał architekt, musimy sięgnąć do archiwalnych zdjęć. Uroczyste poświęcenie gmachu Politechniki odbyło się 15 listopada 1877 roku. Julian Zachariewicz, mianowany nowym rektorem Politechniki, wystąpił z wykładem inauguracyjnym O sztuce w usługach techniki. Nieco wcześniej, wiosną 1877, w prelekcji O architekturze pradziadek podkreślił, jak ważne jest połączenie kompozycji z jej funkcjonalnością oraz powszechnie rozumianym pięknem. Politechnika jest kwintesencją tych poglądów, dość powiedzieć, że w czasie II wojny światowej gmach został chwilowo przemianowany na szpital ze względu na bardzo nowoczesne rozwiązania, między innymi pełnych węzłów sanitarnych znajdujących się na każdym piętrze. Profesor znany był z tego, że lubił dozować doznania. Akcenty zdobnicze stopniowo narastają od dość skromnej fasady do westybulu, głównej klatki schodowej oraz wnętrza sal. Kiedy skierujemy się w stronę schodów, po lewej stronie zobaczymy ustawione na granitowym postumencie popiersie Juliana, wykonane z białego, kararyjskiego marmuru przez Juliusza Wojciecha Bełtowskiego. Pod popiersiem znajdziemy niegdyś dobrze widoczny, dzisiaj jakby ukryty napis w języku polskim „Julian Zachariewicz 1837–1898. Grono profesorów swojemu koledze, uczniowie swemu mistrzowi”.
Kościół św. Jana
W prywatnym życiu Juliana w 1873 zaszły bardzo poważne zmiany. Anna Józefa urodziła córeczkę, niestety poród nie przebiegł prawidłowo i pomimo wysiłków lekarzy na początku 1874 roku zmarła. Na cześć matki maleństwo otrzymało jej imię. Niewielu wierzyło, że dziewczynka przeżyje, w tym samym domu zamieszkała jednak daleka krewna, która z ogromną troską zajmowała się Anią. To pierwsza, lecz niestety nie ostatnia tragedia w życiu Profesora. Jak już wcześniej wspomniałem, pierwszy syn Viggo urodził się w 1869 roku, czyli w momencie śmierci matki miał niespełna 5 lat. Traumatyczne wydarzenie być może skłoniło go do podjęcia w przyszłości studiów na uczelni medycznej, gdyż chciał mieć możliwość pomagania bliskim. W 1895 roku do Lwowa dotarła epidemia i Viggo już jako młody lekarz mocno zaangażował się w ratowanie chorych. Niestety sam został zarażony i w wieku 26 lat, jeszcze za życia swego ojca, zmarł. Julian po śmierci żony jest zrozpaczony, ukojenia szuka w pracy. Oprócz budowy Politechniki od 24 stycznia zostaje radnym i bierze czynny udział w pracach tzw. sekcji III (budownictwa i robót publicznych). Z 1874 roku pochodzi też projekt nagrobka, dziś odrestaurowanego, lecz w zupełnie zmienionej formie. W przewodnikach, Drogi Czytelniku, znajdziesz informację, że nagrobek jest zaprojektowany przez samego Juliana, ale nie jest to prawda. Waza jońska ustawiona obecnie mocno odbiega od oryginału, identyczna jest zresztą kilkadziesiąt metrów dalej na grobowcu pochodzącym z lat wcześniejszych. Grobowiec został uszkodzony podczas wojny na skutek wybuchu bomby, a później także okradziony. Niegdyś znajdowały się tam tablice z brązu z imionami wszystkich zmarłych, na frontonie widniała płaskorzeźba przedstawiająca chór aniołów. Wiele lat później Politechnika zleciła remont, w wyniku którego nazwiska wyryte są na tablicach kamiennych, a ta główna została, o zgrozo, napisana w języku… ukraińskim. Julian biegle władał ponoć sześcioma językami (w tym duńskim), języka używanego przez Rusinów jednak nie znał. W roku 2015 na swoją odpowiedzialność przykleiłem do grobowca tablicę w języku ojczystym architekta, zrobiła się z tego zresztą poważna awantura. Proszę mnie nie podejrzewać o samowolkę – chciałem wszystko załatwić lege artis. Ze znającą ukraiński język przewodniczką wybrałem się do zarządu cmentarza, skąd odesłano mnie na Politechnikę, stamtąd do Ratusza, a z niego z powrotem do zarządcy nekropolii. Jak to na Ukrainie, totalna spychologia. Po moim „wybryku” na cmentarzu zebrała się ponoć cała polsko-ukraińska komisja, która uznała, że faktycznie podczas kolejnego remontu należy przywrócić napisy w języku polskim. Remont miał się rozpocząć w 2017 roku, jednak, jak dotąd, sprawa ucichła – na szczęście tablica ma się dobrze. Ukraińcy jednakże dostrzegli, że jest ktoś, kto dba o dobre imię przodka i kiedy przystąpili do remontu Galicyjskiej Kasy Oszczędności, jeden z urzędników osobiście napisał do mnie list z informacją, że polski napis wielokrotnie zasłaniany został odrestaurowany w pierwotnej formie. Wróćmy jednak do samego Profesora. W 1875 roku w czasie ferii zimowych Julian otrzymuje dodatkowy urlop aż do 16 lutego 1876 roku. Znamienne jest, że w podróż, w którą się udał, wyruszył w wigilię… Być może pusty dom bez ukochanej żony, wspomnienia poprzednich świąt były dla niego zbyt świeżym wspomnieniem? W zachowanym notesie są zapiski z owej podroży: Kraków, Wiedeń, Werona, Mediolan, Certosa di Pavia, Genua, Florencja. 11 stycznia był w Sienie, następnego dnia w Pizie, później 5 dni w Rzymie i Neapolu, przez Bolonię i Wenecję wrócił do Lwowa. Oprócz zapisków w notesie są też rysunki między innymi chrzcielnicy ze świątyni w Empoli z adnotacją „bardzo ładna robota”. Po powrocie zajął się budową Politechniki, o czym pisałem wcześniej. Warto dodać, że powstały jako pierwszy Instytut Chemii częściowo spłonął w 1885 roku. Podczas odbudowy Julian „dołożył” jedną kondygnację i schody. Profesor mimo natłoku zajęć zdołał poznać wspaniałą i bardzo piękną kobietę – młodą wdowę Ludwinię Gromadzińską z d. Sidorowicz. W 1877 roku ożenił się, Ludwinia miała wówczas 26 lat. Stworzyli nowy dom, do którego dołączył również syn Ludwini. Z prywatnych informacji przekazywanych przez Annę Godlewską wiadomo, że trójka pasierbów życia macosze niestety nie umilała. Czasem w domu pojawiał się konflikt dotyczący pociech, szczególnie kiedy Ludwinia urodziła Julianowi córkę i syna. Niestety istniał podział na „moje dzieci, twoje dzieci, nasze dzieci”. Ze wspomnień Anny Godlewskiej można wywnioskować, że starała się w późniejszych latach wynagrodzić macosze dziecięce wybryki. Jesienią 1877 Politechnika rozpoczęła oficjalną działalność w nowym gmachu. Na inaugurację przybyli: austriacki minister oświaty Karl von Stremayr, arcybiskupi trzech katolickich obrządków Lwowa – rzymskiego Franciszek Ksawery Wierzchleyski, greckiego Józef Sembratowicz oraz ormiańskiego Grzegorz Józef Romaszkan, namiestnik Galicji Alfred Potocki, marszałek Sejmu Krajowego Ludwik Wodzicki oraz ówczesny rektor Uniwersytetu Lwowskiego Ludwik Rydygier. Na rektora wybrano profesora Zachariewicza, Julian wygłosił wydany później drukiem odczyt Sztuka na usługach techniki. Na wieczornym bankiecie odbyła się nobilitacja Juliana do stanu szlacheckiego przez cesarza Franciszka Józefa. Profesor został także odznaczony orderem Żelaznej Korony III klasy. Ciekawostką jest, że nie była to pierwsza próba nobilitacji Zachariewicza. Wcześniej Julian zwyczajnie odmawiał samemu cesarzowi twierdząc, że nie zamierza przyjmować tego tytułu z rąk zaborcy. Takim to wielkim patriotą był pradziadek. Przyjaciele i dostojnicy przekonali jednak w końcu Profesora, że oddanie gmachu oraz wizyta samego cesarza jest doskonałą okazją, aby przyjąć owe honory. Jego Magnificencja Pan Rektor Julian Oktawian Zachariewicz otrzymał zgodę na używanie przydomku „z Lwigrodu”. Nie pozwolił jednak na zaprojektowanie herbu wiedeńskim heraldykom. Stworzył go sam, umieszczając w nim jeden z karcianych kolorów – trefla. I znów pozwolę sobie posłużyć się rodzinnymi przekazami. Otóż ponoć cesarz przybył do Lwowa w stroju wojskowym i obawiano się, że podobnie odziany będzie na balu. Tak się jednak na szczęście nie stało. Gmach gmachem – jednakże na balu, jak wieść niesie, oczy władcy skierowane były głównie… na moją prababcię. Młoda Profesorowa Ludwinia Zachariewicz była podobno podczas tego balu najpiękniejszą kobietą… To kolejne spotkanie Juliana z cesarzem nie było ostatnie. Najjaśniejszy Pan wizytował szkołę osobiście 13 września 1880, pojawiając się w niej przy okazji jesiennych manewrów. Zwiedzając uczelniane gmachy wyrażał się niezwykle pochlebnie na temat tego, co zobaczył. Ofiarował uczelni naturalnej wielkości swój portret pędzla Franciszka Krudowskiego, zamówił także w pracowni Matejki cykl jedenastu obrazów przedstawiających postęp nauki i techniki. Nie cieszyły się one jednak wyjątkowo dobrą opinią, wykonane przez uczniów mistrza były czasem obiektem drwin studentów „Macierzy Polskich Szkół Technicznych” (tak Politechnikę wielu nazywa). Faktycznie, uczelnia owa była jedyną techniczną szkołą, gdzie językiem wykładowym był polski. Kończyły ją co roku setki studentów, często również spoza Lwowa, a nawet z terenów innych zaborów. Kiedy Polska odzyskała w końcu niepodległość, Warszawa „zassała” architektów, inżynierów, konstruktorów ze Lwowa. „Kim”, mówiąc kolokwialnie, moglibyśmy budować kraj, gdyby nie Lwów, wydaje się być pytaniem retorycznym… Julian był rektorem w latach 1877/78 oraz 1881/82, a także dziekanem Wydziału Architektury od 1872 do 1877; profesorem wykładowcą aż do śmierci, czyli do roku 1898. W 1880 ukończono projektowany przez pradziadka kościół w Zarzeczu koło Jarosławia, w 1882 pałac gościnny w Raju, powiat Brzeżany. Pod koniec lat 70. XIX wieku architekt zaczął zmieniać nieco swoje rozwiązania. Renesansowe i klasyczne wzory zaczęła wypierać architektura romańska, czego doskonałym przykładem jest lwowski klasztor oraz kościół Franciszkanek, konsekrowany 29 IX 1889 roku przez nuncjusza papieskiego w Wiedniu Alessia Galimbertiego. Julian pragnął zamurować w ołtarzu głównym – zgodnie ze średniowiecznym zwyczajem – trumienkę z relikwiami świętych. Jednak jako protestant spotkał się z odmową. Czynność tę wykonał więc Jan Kajetan Janowski. Odmowa wynikała z faktu, że Julian pod wpływem swojej pierwszej żony zmienił wyznanie na ewangelicko-augsburskie. Z jakiego, jak pisałem wcześniej, nie wiadomo. W podobnej formie Julian Zachariewicz zaprojektował kościół parafialny pw. św. Wojciecha w Bucniowie koło Tarnopola, ufundowany przez Teodora Alfreda Serwatowskiego (obecnie cerkiew św. Piotra i Pawła), a także własną willę „Julietkę” zlokalizowaną na Kastelówce. Kastelówka – ogromne przedsięwzięcie zrealizowane przez Zachariewicza oraz jego wspólnika Jana Lewińskiego. Wspólnicy, a także wieloletni przyjaciele kupili od pewnego Włocha o nazwisku Castello ogromny, oddzielony od podmiejskiego obszaru stawami i moczarami, zupełnie niezaludniony teren, znajdujący się pośród wąwozów i wzgórz. Część tych nieużytków przekształcona już była w Park Stryjski, a mówimy teraz o obszarze zlokalizowanym nieco na zachód, zwanym potocznie „Bajkami”. Nazwa ta nieco przewrotnie dotyczyła „bajecznego” błota czy podobnego „bezpieczeństwa” w związku z pojawiającymi się tam lwowskimi rzezimieszkami. Zachariewicz i Lewiński podzieliwszy teren na działki, zamierzali projektować domy i sprzedawać je razem z parcelami. Jak wspominał Adam Krajewski: I oto ledwie 20 lat minęło, a na gruzach Bajek stanęło niemal nowe miasto, nawiasem mówiąc ładniejsze od rodzimego Lwowa (…) dzielnica dziesiątkami smukłych willi strzelająca. Najpiękniejszym domem, który na Kastelówce powstał, była willa własna Profesora, zbudowana jako prezent dla ukochanej żony Ludwini. Jak już wspomniałem – Zachariewicz zaprojektował gmach Politechniki w rok, natomiast projekt Julietki powstawał przez 5 lat. Willa była – niestety celowo używam czasu przeszłego – najpiękniejszym domem Kastelówki i absolutnie jak na owe czasy nowatorskim budynkiem. Począwszy od nowoczesnych rozwiązań jak system centralnego ogrzewania, poprzez zastosowane materiały, a także fakt, że każdy bok domu był fasadą i to nawiązującą do innego stylu! Po wojnie niestety budynek został najpierw przekształcony w państwowe przedszkole, a następnie był w gestii Służby Bezpieczeństwa. Brak remontów przez ponad 70 lat doprowadził willę niemal do ruiny, dzisiaj właścicielem jest obywatel Ukrainy, który przez chwilę prowadził w niej hostel, obecnie obiekt jest ponoć wynajmowany prywatnej firmie. Po pięknych ogrodach, do których Julian sprowadzał rośliny z całej Europy, również nie ma śladu, teren został od domu oddzielony i w czasach socjalistycznych wybudowano na nim paskudny budynek służący do dziś jako przedszkole. Warto dodać, że wspólnicy przekazali bezpłatnie jedną z działek przy ulicy Issakowicza pod budowę „Domu Techników”, który to dom został oddany do użytku jeszcze za życia Profesora w 1895 roku. W 1882 roku Wydział Krajowy na wzór Uniwersytetów ze Lwowa oraz Krakowa zwrócił się z formalnym wnioskiem o przyznanie rektorowi stałego udziału w obradach tzw. głosu wirylnego. Na pozytywne jego rozpatrzenie trzeba było czekać aż do 19 stycznia 1896 roku. Nikt jednak nie śmiałby zabronić Profesorowi takiego udziału, gdyby to było jego wolą. Zachariewicz nie dość, że był wówczas znany przez niemal wszystkich mieszkańców Lwowa, to szacunek i podziw miał zapewniony dożywotnio. Potęgowały go opinie studentów o swoim dziekanie. Ważną datą jest również rok 1883 – wówczas to Julian wszedł do parlamentu wiedeńskiego jako poseł, pierwszy polski inżynier w jego składzie. Julian nie projektował zbyt wiele. Jego powołaniem było nauczanie innych. Studenci często wyjeżdżali ze swoim Profesorem poza mury uczelni. Z jednej z eskapad Julian napisał pracę pt. Wycieczka do Załukwi, Halicza i na Kryłos. Nie oznacza to, że projektowanie całkowicie zarzucił. Spod jego ręki wyszedł projekt pałacu Reyów w Psarach, pałacu w Raju, przebudowy willi Tyszkiewiczów w Wilnie, renowacji zamku w Husiatynie, kościoła pw. św. Michała Archanioła w Zarzeczu, ufundowanego przez Dzieduszyckich. Hrabia Tadeusz Dzieduszycki był współfundatorem cerkwi św. Pareskewy znajdującej się w Żelechowie Wielkim. Projekt wykonał Julian Zachariewicz, a zamówił go… Jan Zachariasiewicz. W 1877 roku ukończono budowę Synagogi Tempel w Czerniowcach, którą kierował sam Profesor. Mury tego budynku były tak silne, że mimo decyzji w 1945 roku o zburzeniu świątyni, nie poddały się. Synagoga została zatem przebudowana. Obecnie mieści się tam kino „Czerniowce”. W Polsce, oprócz kościoła w Zarzeczu, możemy spotkać ślad twórczości Juliana w Tarnowie, a konkretnie w jego najokazalszym budynku, czyli katedrze. Została ona gruntownie przebudowana, a projekt przebudowy oraz opiekę nad wykonawstwem powierzono Zachariewiczowi. Sakralny obiekt mocno „urósł”, a uwagę przykuwa złota korona ku chwale Franciszka Józefa I. Można by rzec, że panowie po latach się „dogadali”, jednak od razu to zdementuję. Pradziadek nigdy czegoś takiego by nie zrobił na cześć zaborcy. Umieszczenie korony nastąpiło w rok po śmierci Juliana, a decyzję podjęło duchowieństwo diecezji tarnowskiej. Co do samego Juliana i Franciszka – można spotkać się z anegdotą, że pierwsza międzymiastowa rozmowa pomiędzy Lwowem a Wiedniem to właśnie rozmowa Profesora z Cesarzem. Kolejny znany budynek zaprojektowany przez pradziadka to willa Jana Styki we Lwowie. Ciekawie jest w nim umieszczone ogromne okno pracowni. Życzeniem malarza było, aby skierować je w taką stronę, żeby przez żaden moment dnia nie wpadało doń światło słoneczne. Nie są to potwierdzone informacje, ale ponoć między Julianem a Janem doszło do pewnego nieporozumienia, mianowicie Jan projekt domu zamówił – nie dysponował jednakże gotówką, aby za ów projekt zapłacić. Koniec końców kompromisem stało się namalowanie przez artystę portretów imponujących rozmiarów (140 ´ 70) zarówno Profesora, jak i jego żony Ludwini. Inny z obrazów mistrza zakupił jeszcze lwowski magistrat, aby podreperować stan finansów artysty i umożliwić mu rozliczenie się z Profesorem. Obrazy profesorskiej pary wywędrowały ze Lwowa w 1938 roku wraz z najmłodszym synem Juliana Oktawiana na Pomorze. Odnalazły się kilka lat temu w galerii w Sopocie, niestety nie byłem w stanie ich odzyskać, gdyż płótna nie posiadają żadnej monografii. Nabył je prywatny inwestor. Szczęśliwie współwłaściciel galerii wykonał przed sprzedażą profesjonalne zdjęcia i dzięki temu mam obecnie w domu ich kopie. Zabytki sztuki w Polsce to pochodząca z 1885 roku publikacja. Ważna praca używana do dziś w celach dydaktycznych. Zawiera ona bowiem zebrane pod kierownictwem Juliana pomiary i rysunki różnorakich budynków. Cenione zwłaszcza przez Ukraińców są rysunki starych cerkwi, właściwie to Profesor odkrył piękno drewnianych świątyń – dość powiedzieć, że stosunkowo niedawno jedną z nich odrestaurowywano na podstawie właśnie rysunku Juliana. Zachariewicz uważany jest także za prekursora konserwatorstwa zabytków. W 1887 roku przeprowadzono gruntowny remont oraz przebudowę najstarszej lwowskiej świątyni katolickiej – kościółka Jana Chrzciciela znajdującego się nieopodal Wysokiego Zamku. Co ciekawe, jeśli można się dzisiaj spotkać z krytyką czegokolwiek autorstwa Juliana, to właśnie jest to owa przebudowa, jak i przebudowa kościoła Matki Boskiej Śnieżnej. Znawcy kwestionują słuszność nadania cech romańskich, a przecież Profesor wychodząc z założenia okresu, w którym kościółek Jana Chrzciciela był budowany, jak i mając wzgląd na jego fundatorkę – księżnę Konstancję pochodzenia węgierskiego (ówczesną żonę panującego księcia Lwa), uznał, że wpływy węgiersko-romańskie powinny przeważać nad kijowsko-bizantyjskimi. Pragnę zwrócić uwagę, że w XIX wieku nie tylko nie było powszechne, ale wręcz nie miało miejsca odrestaurowywanie zabytków. Obiekty były przebudowywane lub usuwane, jak choćby mury obronne mojego rodzinnego Krakowa… Profesor nie tylko rysował, ale malował też obrazy. W domu potomków z linii Alfreda do dziś znajduje się naprawdę dobra kopia obrazu pewnego XIX-wiecznego malarza. Do budowy stosował znakomite materiały absolutnie najwyższej jakości, jak nieotynkowane cegły w różnych kolorach czy majolikowe wstawki (patrz dom Styki). Interesował się ceramiką. Miał ogromny zbiór fajansowych dzbanów huculskich. Kilka z nich przetrwało do dziś, a jeden w doskonałym stanie. Projektował piękne i skomplikowane kraty. Jak wcześniej mówiłem, szczytem dbałości o detal jest biblioteka w gmachu Politechniki. Pomieszczenie z dębowym stropem z imitacją intarsji, ciekawie zaprojektowane szafy biblioteczne. Dla siebie samego zaprojektował fotel oraz biurko, przy którym pracował. Do Julietki zwoził wschodnie dywany, na terenie ogrodu oprócz wspaniałych roślin, o których już wspominałem, była również pieczarkarnia. Wróćmy jednak do projektowania. W latach 1888–1891 powstał gmach Galicyjskiej Kasy Oszczędności, uważany za szczytowe osiągnięcie Profesora. Znajdziemy w nim niebywale bogato zdobioną klatkę schodową. Budynek, oprócz tego że przepiękny, był również bardzo funkcjonalny. Jeśli staniemy z lewej strony wejścia i popatrzymy w górę – zauważymy umiejscowioną na elewacji płaskorzeźbę z wizerunkiem Profesora projektu Marconiego. W zbiorach rodzinnych znajdują się również rysunki z Wycieczki w powiat sokalski, jednej z galicyjskich ekspedycji Profesora z jego studentami. Ukazane są na nich: kościół i klasztor Bernardynów w Sokalu, święta figura w Siebieżowie, stara cerkiew w Warężu, a także malutki kościółek ariański w Bełzie. Na uwagę zasługuje fakt, że na jednej z wypraw ze studentami Julian zobaczył młodego chłopca, który podczas wypasania krów z zapałem rzeźbił coś w kawałku kamienia. Pradziadek zwrócił uwagę na jego (Grzegorza Kuźniewicza) talent, wybrał się do rodziców z prośbą o możliwość zajęcia się jego wykształceniem. Po uzyskaniu zgody pomógł chłopcu uzyskać stypendium Wydziału Krajowego i rozpocząć naukę w Państwowej Szkole Przemysłowej we Lwowie. Już podczas praktyk Grzegorz zaczął pracować w warsztacie znanego polskiego rzeźbiarza Juliana Markowskiego. Wraz z nim pracował przy realizacji rzeźb w wielu miejscach publicznych we Lwowie, m.in. posągu Fortuny do wnętrza Kasy Oszczędnościowej, szczytu fasady Pałacu Sztuki i pomnika J. Kilińskiego w Parku Stryjskim. Rok 1894 to rok wielkiego wydarzenia we Lwowie. Odbyła się tam wówczas Powszechna Wystawa Krajowa. Była to manifestacja dorobku Narodu, a także Jego żywotności, a Profesor jako zagorzały patriota mocno się zaangażował w jej organizację. Zaprojektował wieżę wodną oraz kilka pawilonów. Latem odbyły się obchody stulecia kościuszkowskiego, a także pięćdziesięciolecia Politechniki. Uczelnia tuż przed tą datą zrównała się w prawach absolwentów z podobnymi uczelniami z Europy, a na uroczystościach pojawili się przedstawiciele z Wiednia, Budapesztu i Czerniowiec. Wrzesień 1894 roku to epidemia cholery, pierwsza od dwudziestu lat, której pokłosiem było zarażenie 92 osób, z których zmarło 75. To wynik zdecydowanie niższy niż w roku 1831 – 2622 ofiary, czy 1851 – 2544 zmarłych. Tym razem władze miejskie stanęły na wysokości zadania, niestety, o czym wcześniej wspominałem, zachorował także pierworodny Profesora, Viggo. Udało mu się przeżyć, jednakże jego organizm był tak wycieńczony chorobą, że w marcu 1895 Viggo Zachariewicz zmarł na zapalenie płuc. W 1894 roku córka z pierwszego małżeństwa, Anna, wyszła za mąż za adwokata Włodzimierza Godlewskiego. Anna Godlewska to córka, która cudem przeżyła po fatalnym w skutkach porodzie swojej mamy. Jeśli spojrzymy na drzewo genealogiczne, stwierdzimy, jak wspaniale się stało, że udało się wówczas dziewczynkę uratować. Anna żyła 87 lat, wraz z mężem wychowali trzech wspaniałych synów. Szczególnie jeden z nich – Julian Godlewski – przysłużył się Polsce, o mało nie został też współwłaścicielem potentata światowego Thyssen Krupp, ale to zupełnie inna historia. Po dziś dzień żyje kilkadziesiąt osób, potomków Anny i Włodzimierza. Znajdziemy wśród nich nazwiska Estreicher, Romanov, Biliński, Smoliński, Gromnicki… W 1896 roku żeni się drugi syn – Alfred. Jego wybranką zostaje Julia Marta Amme z Hamburga. Alfred to wspaniały późniejszy architekt, który talentem dorównał ojcu, choć wyraźnie się od niego odcinał. Profesor nie „skalał się” projektowaniem kamienic czynszowych, formy, której serdecznie nie lubił – Alfred chętnie to robił. Alfred po śmierci Juliana przeszedł pod opiekę zawodową do wieloletniego wspólnika Profesora – Jana Lewińskiego. Projektowanie, jak i czasy się zmieniły, między innymi zaczęto używać wówczas całkiem nowego materiału, jakim był żelbeton, a firma „Alfred Zachariewicz i Józef Sosnowski” miała wyłączność na używanie tego materiału we Lwowie. Przedsiębiorstwo stawiało postument pod pomnikiem lwowskiego Mickiewicza, jak również konstrukcję pod tamtejszym dworcem, wybudowało w Polsce wiele mostów. Niektórzy lwowscy przewodnicy twierdzą wręcz, że Lwów można podzielić na ten przed i po Zachariewiczach… Alfred mimo ogromnego sukcesu zawodowego do końca życia pozostawał pod silnym wpływem świętej pamięci ojca. Z przekazów rodzinnych wiem, że każdego roku w wigilię siadał w ojcowskim fotelu i godzinami bez słowa wpatrywał się w portret Juliana. Z ciekawostek należy przytoczyć opowieść, jak niezależność finansowa uchroniła Alfreda przed śmiercią. Rok 1917 zastał go w Rosji, gdzie, jak wiemy, rozpoczęła się rewolucja. Życie Alfreda było zagrożone, ostatecznie był przedstawicielem społecznej klasy, której rewolucjoniści serdecznie nienawidzili. Chciał koniecznie wrócić do Lwowa, w związku z tym wynajęto cały wagon w jednym z pociągów, oklejono go informacjami mówiącymi o tym, że w środku znajduje się chory na trąd pasażer. Alfred szczęśliwie dotarł do Lwowa, udało mu się też przeżyć wojnę. Zmarł równo po 100 latach od urodzin swego ojca, w 1937 roku, niestety z powodu braku poważnej pracy naukowej dotyczącej tych wspaniałych dwóch architektów panowie są czasem myleni lub też podciąga się ich dorobek pod jedną osobę. Druga żona, a moja prababcia, zmarła w roku 1922, natomiast jeśli chodzi o dzieci z drugiego małżeństwa, to Helena urodzona w 1879 zmarła bezdzietnie w 1929, natomiast najmłodszy syn, a mój dziadek Julian Edwin Zachariewicz, urodzony w 1883 roku, został w 1939 aresztowany przez Niemców w Pelplinie i słuch po nim zaginął. Stosunkowo niedawno zainteresował się jego historią krakowski profesor Paweł Polak, a efekt Jego poszukiwań można znaleźć tutaj: https://www.researchgate.net/publication/310744299_Julian_Edwin_Zachariewicz–filozoficzne_sciezki_galicyjskiego_intelektualisty. Wraz z końcem 1898 roku na Politechnice obchodzono trójjubileusz profesorów Leonarda Marconiego, Juliana Niedźwieckiego oraz Juliana Zachariewicza. Kto wówczas widział go pełnego fantazji i życia, z rozpogodzonym obliczem, z którego błyszczała energia zapowiedzi do dalszej zawodowo-obywatelskiej pracy, ten nie mógł przypuścić, aby niezgłębione wyroki Opatrzności nagłym swym ciosem przeciąć miały twórczą przędzę tego zasłużonego żywota – wydzierając z grona rodziny tak ukochanego męża i rodzica, odbierając Polskiej Szkole Politechnicznej genialnego Profesora i społeczeństwu Wielkiego Obywatela – to część mowy pogrzebowej. W nekrologu przeczytać także można było: … Kto nie znał Zachariewicza we Lwowie z Jego wszechstronnej obywatelskiej działalności złączonej z postępowym rozwojem miasta od lat kilkudziesięciu, w którym zakątku kraju całego posłannictwo Zachariewicza nie zaznaczyło się w dodatni sposób, kto poza granicami kraju, szerszym poglądem na postęp architektury budownictwa i przemysłu artystycznego w drugiej połowie bieżącego stulecia zajmujący się, nie znał Zachariewicza jako Profesora Architektury na jedynej polskiej Politechnice (…) Jakim był Zachariewicz Profesorem, Architektem i Obywatelem świadczą szeregi Jego prac w dziedzinie szkolnictwa, architektury, przemysłu artystycznego i keramicznego zainicyowanych i przeprowadzonych, dowodzi tego nie mniej niezmordowana – stała, tyloletnia, a wydatna praca jego, jako radnego stolicy i kraju, konserwatora zabytków sztuki, organizatora i dotychczasowego przewodniczącego Muzeum Przemysłowego Miejskiego, gotowego i czynnego a poświęcenia pełnego członka tylu Towarzystw i Komisyi. Jak wysoko ceniono Zachariewicza wiedzę zawodową na katedrze budownictwa w Politechnice naszej, niech świadczy następujący szczegół: Oto znany i ceniony architekt i budowniczy – profesor Doderer, jak i dziekan Wydziału Budownictwa na Wiedeńskiej Politechnice w roku 1880 rzekł do nowo zapisującego się Polaka: dlaczego przychodzisz z Krakowa do Wiednia, a nie do Lwowa? tam masz doskonałego architekta Zachariewicza jako profesora! Skutek był taki, że krakowianin tego samego roku pojechał na studia do Lwowa. Tak oceniali Zachariewicza… obcy. Profesor Julian Oktawian z Lwigrodu Zachariewicz zmarł w wieku 61 lat 27 grudnia 1898 roku, spoczął na Cmentarzu Łyczakowskim. Zmarł jako człowiek, o którym krążyła opinia, że jednoosobowo zastępował całe instytucje. Po kilku tygodniach obowiązki Profesora na uczelni objął jego uczeń – Tadeusz Obmiński.
Wydaje się, że całkowite zapomnienie o Julianie Oktawianie Zachariewiczu jest brakiem dbałości o naszą historię. Ostatecznie całe pokolenia późniejszych inżynierów i architektów miały doskonały wzorzec w postaci jego prac, a także studentów, którzy wyszli spod jego ręki i swego mistrza tak uwielbiali. Oprócz braku jakiejkolwiek publikacji nie ma choćby skweru jego imienia w Polsce. We Lwowie jest ulica Zachariewicza, choć w innym miejscu niż była przed wojną. Tam pamięta się o lwowskim mistrzu, organizuje wystawy i coraz częściej efektem braku naszego zainteresowania jest swego rodzaju „przywłaszczanie” sobie jego postaci. Niedawno, bo w 2017 roku podczas obchodów 180 rocznicy urodzin, ukazał się artykuł Julian Zachariewicz, nasz halicki bohater. Nie pozwólmy na to! Zachariewicz to Polak i patriota, o czym świadczy przedstawiona wyżej krótka biografia, napisana według obecnie posiadanej wiedzy przez jego prawnuka. Dziękuję Pani Elżbiecie Gromnickiej z Warszawy za udostępnienie materiałów zebranych przez Krystynę Jurasz-Dąmbską. Sławomir Zachariewicz Kraków, marzec 2019
Sławomir Zachariewicz, syn Andrzeja i Haliny z d. Rudowskiej, urodził się 26 lutego 1975 r. w Krakowie. W prostej linii prawnuk Juliana Oktawiana Zachariewicza, znakomitego polskiego profesora architektury. Uczył się w krakowskich szkołach muzycznych, w klasie fortepianu w szkole podstawowej oraz organów w szkole średniej i na studiach. Od ponad dwudziestu lat związany zawodowo z polską firmą branży farmaceutycznej, po dwóch dekadach wrócił jednak hobbistycznie do muzyki i komponuje utwory na fortepian. Pierwsze efekty tych prób można znaleźć na stronie zachariewicz.com. W 2014 roku wybrał się po raz pierwszy do Lwowa, aby zgłębić informacje o swoich przodkach. Efektem jest artykuł wydany w „Kurierze Galicyjskim” pt. Okiem wnuka. W styczniu 2018 odbył się jego wykład na Uniwersytecie Trzeciego Wieku pt. Twórczość Juliana Zachariewicza, który rok później został przez niego spisany
|